Minęło półtora miesiąca od ostatniej sytuacji z Kevinem i Markusem. Od tamtej pory zmieniło się bardzo wiele. Jedynym plusem było wprowadzenie się do nowego mieszkania i poprawienie relacji z Marco. Minusów było mnóstwo. Jedyne o czym rozmawiam z Kevinem, o ile w ogóle z nim rozmawiam, to jak nam minął dzień. Czyli nasz dialog trwa z jakieś 10 sekund i później cisza. Zwolniłam się z pracy, ponieważ szef uznał że póki nie ma dowodów, nie zawiesi Markusa, a ja nie mogłam patrzeć mu dłużej w oczy. Ciążą też nie przebiegała zbyt sprawnie. Dwa razy w ciągu 6 tygodni byłam w szpitalu, bo zemdlałam. W tym momencie byłam samotną matką, bez pracy, bez dużych zarobków i traciłam osobę na której mi bardzo zależało. Miałam jeszcze to szczęście, że Karen wróciła z Thomasem z wakacji i coraz lepiej dogadywałam się z Ilkayem. Był on kolejnym bardzo dobrym kolegom.
Czekałam na Marco który miał przyjechać i pomoc mi rozładować ostatnie kartony z moimi rzeczami. Miały sekundę, minuty... Dopiero po długim oczekiwaniu usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam w pośpiechu i szybko otworzyłam. Niestety, na zewnątrz nie zobaczyłam Marco, natomiast stał tam jego najlepszy przyjaciel, i mój, do czasu...
- Cześć Lisa, Marco powiedział że mam go zastąpić, bo wypadło mu coś konkretnego. Mam nadzieję że się nie gniewasz?
- Nie, skądże, wejdź. - otworzyłam drzwi do końca, po czym szybko je zamknęłam bo zrobił się przeciąg. Jesień nie należała do moich ulubionych por roku...
- W czym mam ci pomóc?
- Właściwie to w niczym. Sama dałabym sobie radę z tymi kartami, więc nie musiałeś się fatygować.
- Chyba żartujesz. W twoim stanie podniesienie jakiegokolwiek przedmiotu jest niebezpieczne.
- No ok, skoro nalegasz to możesz to wszystko rozoakować. Ja pójdę zrobić coś do picia. - zostawiam go w pokoju i poszłam do kuchni.
W sumie to Kevin mi w niczym nie przeszkadzał, jednak nie byłam zadowolona z faktu, że Marco przysłał akurat jego. Wyjęłam sok pomarańczowy z lodówki i walałam go dla nas obojga. Wzięłam szklanki i ruszyłam do salonu. Położyłam je na stoliku. Kevin tak był zajęty rozpakowywaniem rzeczy, że nawet się nie zorientował że wróciłam z piciem. Popatrzyłam przez chwilę na niego. Coś mnie zabolało w środku. Przez moment poczułam, że przez to nasze oddalenie, coraz bardzie zbliżaliśmy się do siebie... Jednak to zbliżenie nie podąrzało w stronę przyjaźnii. Podążało w stronę uczucia, którego nikt od dawna nie dał mi poczuć. Spojrzałam na podłogę i złapałam się za brzuch. Dyskretnie się uśmiechnęłam, lecz tak naprawdę nie wiedziałam czym spowodowany był ten uśmiech. Ponownie, kątem oka spojrzałam na Großkreutza. Trzmał w ręku mój stary zegarek logiem Moenchengladbach.
- Stary klub Reusa...
- Który kocham tak samo ja jego nowy klub. Daj mi ten zegarek. - podeszłam do niego i mu go odebrałam. - Będzie idealnie pasował do kompozycji salonu. A nad sofą będzie koszulka Marco z Gladbach. Pięknie tu będzie.
- No masz rację. - posłał mi uśmiech.
- Soku ci walałam.
- Pomarańczowy?
- Tak.
- Masz gust - puścił mi oczko.
- Mogę zmienić temat? - palnęłam ni stąd ni zowąd.
- Jeśli to konieczne.
- Marco ci coś mówił?
- Zależy co.
- Bo znów mu coś wypadło. Co prawda ostatnio było w porządku i miał dla mnie dużo czasu, ale ciszy mnie ciągle niepokoi.
- Nie mówił mi dlaczego nie może przyjechać. Po prostu mnie poprosił.
- Dziwne... - odwróciłam się do okna i podparłam się o parapet.
Stałam tak przez dłuższy czas nie zwracając uwagi na Kevina. Ogólnie to traciłam ostatnio siły, do wszystkiego. Nie miałam pracy, środków do życia, dziecko było zagrożone i ciągle mnie męczył Kevin. Tylko ciągle nie wiedziałam czy w pozytywny czy negatywny sposób.
- Kevin, ty też miałeś czasem poczucie takiego zagubienia?
- Myślę że każdy miał takie coś - odpowiedział rozpakowywujac dyplomy szkolne. - A czemu pytasz?
- Bo właśnie chyba poczułam jak to być zagubionym we wszystkich sytuacjach. Wydaje mi się że popełniłam zły krok, jednak z drugiej strony... - zawahałam się.Co było tą drugą stroną? Tą że czułam się tu dobrze? - Zresztą nie ważne. Po cholerę ja ci to opowiadam? Masz kupę kasy, jesteś sławnym piłkarzem, masz szczęście w życiu...
- Uważasz że piłkarz to inna odmiana człowieka? Mylisz się - odłożył rzeczy i podszedł do mnie - Uważacie nas za nie wiadomo jakich ludzi. My jesteśmy tacy jak inni. Mamy uczucia, czujemy kiedy ciszy jest dobrze a coś źle. Czujemy kiedy jesteśmy szczęśliwi a kiedy nie. A przede wszystkim czujemy kiedy kogoś kochamy... - kiedy kogoś kochamy? Co to w ogóle miało do rzeczy?
Jednak naszą rozmowę musiało coś przerwać. Moje dziecko dawało o sobie znać.
- Ał, Kevin.. - oparłam się o niego.
- Dziecko? Dzwonię na pogotowie. - nie zaprzeczałam, przecież tak czy tak by zadzwonił
- Boli...
- Usiądź na kanapie
- Nie mogę, boli, cholera...
- Będą za pięć minut. Musisz wytrzymać! - złapał mnie za rękę.
- Nie dam rady!
- Musisz, zrób to dla dziecka.
- Kevin, ja...
* 2 godziny później *
Nie byłam do końca świadoma, co się zdarzyło. Musiałam chyba stracić przytomność. Zorientowałam się tylko, że byłam w szpitalu. Leżałam na łóżku, a w sali nie było nikogo oprócz mnie. Modliłam się tylko, żeby wszystko było dobrze z dzieckiem. Nie przyjmowałam do świadomości tego, że mogłam je stracić. Usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. Zobaczyłam w nich Kevin i Marco. Tak, stał tam Marco, zaskoczyło mnie to. Lekko się zdziwiłam, bo zazwyczaj to lekarz powinien pierwszy wejść, a nie przyjaciele, czy rodzina. Właśnie, ciekawe czy zadzwonili do rodziców. Chciała podnieść się z łóżka, jednak zorientowałam się, że jestem podłączona do respiratorów.
- Nie wstawaj. Nawet nie próbuj. Podłączona jesteś, to i tak nic nie da. - zaczął Marco.
Czułam się dziwnie, bardzo dziwnie. Jakoś tak... lekko. Spojrzałam na chłopaków. Ich miny były takie jakby stanowcze. Nie wykazywały żadnych emocji.
- Kevin, Marco, możecie mi w końcu coś powiedzieć? Co się stało? Co z dzieckiem!? Rodzicie wiedzą?
- Ja... - Kevin zaczął, jednak chyba nie do końca widział co ma mi powiedzieć. - Doktorze! Lisa odzyskała przytomność! - W jednej sekundzie przy moim łóżku stanął.
- Proszę was o opuszczenie sali. - lekarz powiedział stanowczo. Kiedy Kevin i Marco wyszli, od razu szybko zaczęłam rozmowę.
- Doktorze co się dzieje? Dlaczego nikt nie chce mi nic powiedzieć? Poinformowaliście rodziców?
- Tak, są już w drodze. - chyba mu się nie śpieszyło, żeby odpowiedzieć na dwa pierwsze pytania.
- To dobrze, a więc co się stało? Dlaczego tu jestem?
- Straciła pani dziecko...
~○~
TA DA! :D A więc, niedługo kończę tego bloga, ale nie martwcie się, mam w planach drugą część <3 Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Musicie mi wybaczyć, że wstawiam ciągle tak późno, ale wiecie, nauka, treningu, a czasu brak ;x Komentujcie ♥