czwartek, 21 listopada 2013

12. ' Każdy dzień mijał mi jakby trwał tysiąc lat. '

Dni mijały coraz szybciej, a ja ciągle siedziałam w domu, bez pokazywania się na oczy. Jedynymi osobami z którymi się widziałam, byli moi rodzice, którzy często do mnie zaglądali, patrząc czy nie zrobiłam sobie krzywdy. Mieli zapasowe klucze, także kiedy drzwi się otwierały nie miałam wątpliwości kto to. Innych, krótko mówiąc, nie wpuszczałam do domu. Ignorowałam pukanie, udając, że mnie nie ma. Po jakimś czasie nikt już nie przychodził i nie pukał. Przyzwyczaili się i wiedzieli że i tak im nie otworzenie. Mój stan się poprawił o kilka procent. Zaczęłam znów jeść, mimo to nie umiałam przybrać na wadze zagubionych w anoreksji kilogramów. Dalej się raniłam, moi rodzice przestali mieć wpływ na to, prosili mnie tylko żebym nie zrobiła jakiejś głupoty, bo nie chcą się żegnać na pogrzebie. Więc obiecałam sobie, że mimo wszystko nie zabije się... Dla nich, dla Marco, Karen i Kevina... To było silniejsze ode mnie. Wyglądałam jak jakiś wrak człowieka. Oczy miałam ciągle czerwone i podkrążone, pewnie dlatego, że całe dnie płakałam. A kiedy już wypłakałam się i umierałam psychicznie, sięgała bo byle co i cięłam się. Ostatnio nawet znalazłam jakąś stara temperówkę z której odkręciłam ostrą część, bo wszystko inne zabrali mi rodzice.
Dzień jak co dzień. Płacz, wymioty, jakieś pukanie do drzwi, ostre narzędzia i znów płacz... Dziwiłam się jak moja psychika to znosiła, jednak musiałam być lekko silna... Ale przecież gdybym była to efekty byłyby inne. Zastanawiałam się czy jest jakiś inny sposób na to wszystko. Jednak ciągle nic mi do głowy nie przychodziło.
Leżałam na kanapie, płakałam jak zwykle. W pewnym momencie usłyszałam jak drzwi się otwierają. Przewróciłam się na bok, twarzą do oparcia, udając że śpię. Nie miałam ochoty rozmawiać z rodzicami. Kroki mamy lub taty, bo dało się wysłuchać, że była to jedną osoba, nasilały się. W końcu ktoś zajął miejsce na oparciu sofy. Ja dalej grałam nieobecną. W pewnym momencie zorientowałam się, że to nie była żadna osoba z mojej rodziny. Tą osoba pachniała zupełne inaczej. Poddałam się i przekręciłam się znów. Otworzyłam oczy. Na rogu kanapy siedział Kevin... Patrzyliśmy na sobie przez chwilę jednak w ciągu kolejne sekundy stykaliśmy się ciałami. Tak bardzo mi go brakowało prze te miesiące... Płakałam mu na ramieniu. Nie odzywał się, tylko przez cały czas jego ręką wędrowała po mojej głowie. Nie wiedziałam co mam zrobić, więc cały czas przytulałam go. W końcu kiedy mój płacz na chwilę ustał odsunęłam się lekko. On od razu złapał mnie lekko za ręce, cały czas patrząc mi w oczy. Byliśmy coraz bliżej siebie. Zrobił to na co czekałam od bardzo dawna. Trwaliśmy w pocałunku przez kilka sekund. Poczułam jak przechodzą mnie dreszcze. To było niesamowite. Pierwszy raz od kilku miesięcy zaczęłam czuć, że jestem komuś potrzebna, że może jednak warto żyć. Przegraliśmy...
Zaczął rozmowę cały czas patrząc mi się w oczy.
- Nie wiesz co czułem. Każdy dzień mijał mi jakby trwał tysiąc lat. Tak bardzo chciałem ci powiedzieć o tym, już dawno. Żałuję, że wtedy w parku odszedłem bez słowa. Jednak nie wiedziałem, że to wszystko się tak zakończy... Tak bardzo bałem się że cię stracę, że nigdy nie powiem ci jak bardzo cię kocham... - zatkało mnie. Nie spodziewałam się tego, że on odwzajemnia moje uczucia.
- Kevin, ja... - znów zaczęłam płakać. Przytuliłam się do niego.
- Zrozumiem jeśli nie czujesz tego samego. - westchnął - Nie ważne, przejdźmy do twojego zdrowia.
- Nie! Poczekaj, daj mi dokończyć. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Byłam wtedy przekonana, że nic więcej z tego nie wyjdzie. Jednak myliłam się. Z czasem zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Nawet nie zauważyłam kiedy coś do ciebie poczułam. Też Cię kocham, Kevin. Wydaje mi się, że po tym wszystkim co się stało, ukrywałam to nie tylko przed tobą, ale też przed sama sobą. - siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu to przytulając się, to całując. Jednak po chwili Kevin zaczął rozmowę na zupełnie inny temat.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego ranisz siebie, mnie, rodzinę... Po co się tniesz? Wytłumacz mi co ci to daje. Satysfakcję z tego, że jesteś słaba? Ciągle mówiłaś, że będziesz silna, nawet jeśli stanie się coś złego. Tym - złapał mnie za ręce - Pokazujesz, że jesteś bardzo słaba... Lisa nie warto, to cię do niczego nie poprowadzi. Chce ci pomóc, wiem, że masz depresję, że źle się czujesz. Dlatego nie chce cię zostawić. Pozwól dać sobie pomóc. Nie stracisz na tym a możesz zyskać.
- Kevin, ale ja...
- Nie ma żadnego ale. Straciłaś dziecko i nie mam zamiaru mówić że wiem jako to jest, że wiem jak się czujesz, bo nie wiem. Nie rozumiem jak ci jest ciężko teraz. Ale staram się zrozumieć i dać ci opiekę. Obiecaj mi, że będziemy z tym walczyć, proszę cię! Przyrzeknij mi że przestaniesz się ciąć.
- Obiecuje ci że powalczę z tym.
- Masz mnie, Marco, Karen, rodziców. Wiesz, że zawsze może na nas liczyć. Za łatwo się poddałaś. Ja też nie od razu zacząłem grać genialnie w podstawowym składzie, nie od razu wszystko umiałem.
- Nie porównuj tych dwóch sytuacji. Ja straciłam dziecko, a to nie jest to samo co gra w piłkę nożną. Zresztą to jest zupełnie co innego. Ty grasz w Borussii, bo jesteś wychowankiem tego klubu i oprócz ich piłkarzem jesteś też kibicem. Głupie porównanie podałeś.
- Owszem, masz racje. Ale, no spójrz na to wszystko. Przecież nie jesteś pierwszą ani ostatnią osoba, która straciła dziecko. Na tym życie się nie kończy.
- Kevin, ja... Ja muszę to wszystko przemyśleć. Proszę cię, zostaw mnie na razie samą. Obiecuję ci, że jak już wszystko sobie poukładam to zadzwonię do ciebie.
- No nie wiem...
- Obiecuję, że od razu zadzwonię.
- Dobrze - musnął mnie lekko ustami w polki, wstał i wyszedł.
Nie zastanawiałam się długo co zrobię. Kevin miał racje. Byłam strasznie słaba. Nie walczyłam ze swoimi słabościami. Przestałam zwracać uwagę na to, że opuściłam swoich bliskich. Nie będę wiecznie siedzieć i marnować swojego życia. Stwierdziłam, że czas, aby w końcu coś zrobić. Poszłam do sypialni i ubrałam się w coś, w czym mogłam się pokazać na ulicy. Następnie poszłam do łazienki i pomalowałam się pierwszy raz od bardzo dawna. Wiadomo jak wyglądałam przez te wszystkie dni. Dziś nie było inaczej, więc musiałam to zamatować. Zanim jeszcze wyszłam, tak jak obiecałam, zadzwoniłam do Kevina.
- Gdzie jesteś?
- W domu.
- Poczekaj na mnie. Zaraz u ciebie będę. - nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się.
Wyszłam z domu i ruszyłam w kierunku domu Grosskreutza. Odkąd się przeprowadziłam, droga miedzy jego domem, a moim zdecydowanie się zmniejszyła. Dziwnie się poczułam kiedy wyszłam na zewnątrz. Dawno nie korzystałam ze zdrowego powietrza. Miałam nadzieję, że nikt jakoś specjalnie nie patrzy się na mnie. Chciałam jak najszybciej dojść do domu Kevina, bo czułam się tak jakoś niezbyt dobrze. Jednak przestałam na to liczyć, kiedy kilka metrów przede mną zobaczyłam Ilkaya, który machał w moją stronę. Czyli jednak ktoś mnie pamięta...
- Lisa! - przytulił mnie - Gdzie ty zniknęłaś na tyle?
- Długa historia. Marco ani Kevin nic ci nie mówili?
- Nie... Kiedy wróciłaś? Czemu się nie odezwałaś?
- Ja nigdzie nie wyjechałam Ilkay. Ja cały czas tu byłam.
- Jak to?
- Ilkay, wszystko ci opowiem, ale inny razem. Śpieszę się, wybacz mi.
- Ok, zadzwoń jak będziesz miała czas - cmoknął mnie w polik i poszedł dalej. Ruszyłam ponownie do Kevina. Po jakiś 10 minutach byłam na miejscu. Kevin na szczęście nie miał, aż tak bardzo strzeżonego domu jak Marco, także mogłam spokojnie wejść. Zapukałam i od razu Kevin pojawił się w drzwiach.
- Kocham Cię! - rzuciłam mu się na szyję.
- Ja Ciebie też!
- Zaczynam od nowa. Mam nadzieję, że mi pomożesz.


~○~


No witam ponownie :) Jak już wiecie jest to ostatni rozdział pierwszej części. Drugą zacznę kiedy uznam, że mam wystarczająco dużo czasu, żeby pisać do was częściej. Może będzie to za miesiąc, może za rok, tego nie wiem, na pewno was poinformuję :) Dziękuje Was ♥

piątek, 25 października 2013

11. ' Kolorowo, prawda? '

Wiara... Jak głupim trzeba być człowiekiem, żeby nabrać się na to, że coś takiego w ogóle istnieje? Wierzymy, że się uda, że wszystko wyjdzie na prostą, se będziemy szczęśliwi i wszystko się ułoży. Wierzymy w cuda mimo tego, że mijają kolejne lata, my dalej wierzymy...

Marzenia... Jak głupim trzeba być człowiekiem, żeby nabrać się na to, że coś takiego w ogóle istnieje? Marzymy, ciągle, o czymś ważny, lub mniej. Mamy nadzieję, że prędzej czy później i tak przyjdzie pora i uda nam się je zrealizować...

Szczęście... Jak głupim trzeba być człowiekiem, żeby nabrać się na to, że coś takiego istnieje?
Szczęście jest rodzajem uczucia, którego nikt nie zauważa. Ale czy zawsze? Nikt mi nie wmówi, że szczęście jest wtedy kiedy tracimy kogoś ważnego dla nas. Trudno jest być szczęśliwym w życiu...

Miłość... Jak głupim trzeba być człowiekiem, żeby nabrać się na to, że coś takiego istnieje?
Miłość czujemy wtedy, gdy ktoś nam ją okazuje, lub kiedy zastanawiamy się czy my też ją okazujemy. A miłość w rodzinie? Prosta, ale tylko w teorii.

' Wszystko będzie dobrze. Nie poddasz się teraz. Jesteś silna przecież. Musisz z tym walczyć. Jest źle, ale pomyśl że z czasem będzie coraz lepiej. Pomożemy ci. Musisz zapomnieć o tym. Dasz radę '

Kolorowo, prawda? Wygląda to tak zawsze, a później nagle okazuje się, że te wszystkie słowa nigdy nie miały najmniejszego sensu. Po co mówić że będzie dobrze, jak efektów nie ma? Po co mówić że będę silna, jak słabe, coraz bardziej. Po co mówić, że dam radę, jak wiadomo, że i tak nie dam...

Samookaleczanie, w wieku 24 lat wydaje się to być głupią grą. Jednak w praktyce, wygląda to zupełnie realnie. Krew pozostawiona, wszędzie gdzie się da, okazuje cierpienie w środku. Bólu fizycznego, nie czuć w ogóle. Wystarczyło kilka dni żeby się przekonać o tym, że ból psychiczny jest gorszy.

Anoreksja wcale nie jest dobra rzeczą. Chudnąć można w miliony innych sposobów, jednak na pewno nie w ten. Nie czuje się jakiegoś wielkiego pragnienia, żeby coś zjeść. To nie odczuwalnie, bo miesza się z wymiotowaniem i bólami.

Zaczynamy myśleć czy warto jest żyć, skoro i tak nie ma dla kogo. Jednak od razu przypominają nam się szare sceny i sięgamy po żyletkę, żeby, jak to mówi nasza psychika ' umocnić się jeszcze na chwilę '
Nieprzespane noce są normalnością. Jednak nie czujemy zmęczenia. Możemy nie spać kilka dni bo i tak nie czujemy nic oprócz bólu.

Życie które ma sens prowadziło nas do realizowania celi...
Na tym samym polega życie które nie ma sensu. Jednak ma ono tylko jeden cel... Skończyć z samym sobą.


~○~


Rozdział nietypowy i krótki, ale jest on poświęcony dla ludzi z twittera ♥
Chciałabym zacząć od tego, ze każdy ma w życiu jakieś problemy: mniejsze, większe, miłosne, rodzinne, w szkole, wśród przyjaciół i tak dalej. Często zapewne myślicie o samobójstwie i cięciu się. Wiem, to nie jest śmieszna rzecz, wręcz przeciwnie. Moja przyjaciółka miała taki problem. Nie radziła sobie. Ale za każdym razem kiedy podawała jakieś ale, ja zawsze miałam argument przeciw cięciu. Skończyła z tym, oczywiście nie od razu, ale udało nam się i więcej nie sięgnęła ani po tabletki ani po żyletkę. Nie myślcie, że świat jest zły jest macie gorszy dzień, tydzień, miesiąc, rok... Po po cierpieniu, spotka was dobry czas, wtedy każdy z was będzie żałował o decyzjach jakich podjął. Podsumowując, jeśli macie problem, napiszcie do mnie, ja wam na pewno pomogę :) Nie bójcie się pisać, napewno uda mi się Tobie pomóc. Bądźcie silni! <3
twitter: @mygrosskreutz
gg: 24745194

Co do bloga, to został mi jeszcze tylko jeden rozdział, a w wolnym czasie, zaczynam drugą część. Jeśli wam się podoba, proszę o komentarze :) Kocham Was ♥

poniedziałek, 14 października 2013

10. ' Uważasz że piłkarz to inna odmiana człowieka? '

Minęło półtora miesiąca od ostatniej sytuacji z Kevinem i Markusem. Od tamtej pory zmieniło się bardzo wiele. Jedynym plusem było wprowadzenie się do nowego mieszkania i poprawienie relacji z Marco. Minusów było mnóstwo. Jedyne o czym rozmawiam z Kevinem, o ile w ogóle z nim rozmawiam, to jak nam minął dzień. Czyli nasz dialog trwa z jakieś 10 sekund i później cisza. Zwolniłam się z pracy, ponieważ szef uznał że póki nie ma dowodów, nie zawiesi Markusa, a ja nie mogłam patrzeć mu dłużej w oczy. Ciążą też nie przebiegała zbyt sprawnie. Dwa razy w ciągu 6 tygodni byłam w szpitalu, bo zemdlałam. W tym momencie byłam samotną matką, bez pracy, bez dużych zarobków i traciłam osobę na której mi bardzo zależało. Miałam jeszcze to szczęście, że Karen wróciła z Thomasem z wakacji i coraz lepiej dogadywałam się z Ilkayem. Był on kolejnym bardzo dobrym kolegom.
Czekałam na Marco który miał przyjechać i pomoc mi rozładować ostatnie kartony z moimi rzeczami. Miały sekundę, minuty... Dopiero po długim oczekiwaniu usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam w pośpiechu i szybko otworzyłam. Niestety, na zewnątrz nie zobaczyłam Marco, natomiast stał tam jego najlepszy przyjaciel, i mój, do czasu...
- Cześć Lisa, Marco powiedział że mam go zastąpić, bo wypadło mu coś konkretnego. Mam nadzieję że się nie gniewasz?
- Nie, skądże, wejdź. - otworzyłam drzwi do końca, po czym szybko je zamknęłam bo zrobił się przeciąg. Jesień nie należała do moich ulubionych por roku...
- W czym mam ci pomóc?
- Właściwie to w niczym. Sama dałabym sobie radę z tymi kartami, więc nie musiałeś się fatygować.
- Chyba żartujesz. W twoim stanie podniesienie jakiegokolwiek przedmiotu jest niebezpieczne.
- No ok, skoro nalegasz to możesz to wszystko rozoakować. Ja pójdę zrobić coś do picia. - zostawiam go w pokoju i poszłam do kuchni.
W sumie to Kevin mi w niczym nie przeszkadzał, jednak nie byłam zadowolona z faktu, że Marco przysłał akurat jego. Wyjęłam sok pomarańczowy z lodówki i walałam go dla nas obojga. Wzięłam szklanki i ruszyłam do salonu. Położyłam je na stoliku. Kevin tak był zajęty rozpakowywaniem rzeczy, że nawet się nie zorientował że wróciłam z piciem. Popatrzyłam przez chwilę na niego. Coś mnie zabolało w środku. Przez moment poczułam, że przez to nasze oddalenie, coraz bardzie zbliżaliśmy się do siebie... Jednak to zbliżenie nie podąrzało w stronę przyjaźnii. Podążało w stronę uczucia, którego nikt od dawna nie dał mi poczuć. Spojrzałam na podłogę i złapałam się za brzuch. Dyskretnie się uśmiechnęłam, lecz tak naprawdę nie wiedziałam czym spowodowany był ten uśmiech. Ponownie, kątem oka spojrzałam na Großkreutza. Trzmał w ręku mój stary zegarek logiem Moenchengladbach.
- Stary klub Reusa...
- Który kocham tak samo ja jego nowy klub. Daj mi ten zegarek. - podeszłam do niego i mu go odebrałam. - Będzie idealnie pasował do kompozycji salonu. A nad sofą będzie koszulka Marco z Gladbach. Pięknie tu będzie.
- No masz rację. - posłał mi uśmiech.
- Soku ci walałam.
- Pomarańczowy?
- Tak.
- Masz gust - puścił mi oczko.
- Mogę zmienić temat? - palnęłam ni stąd ni zowąd.
- Jeśli to konieczne.
- Marco ci coś mówił?
- Zależy co.
- Bo znów mu coś wypadło. Co prawda ostatnio było w porządku i miał dla mnie dużo czasu, ale ciszy mnie ciągle niepokoi.
- Nie mówił mi dlaczego nie może przyjechać. Po prostu mnie poprosił.
- Dziwne... - odwróciłam się do okna i podparłam się o parapet.
Stałam tak przez dłuższy czas nie zwracając uwagi na Kevina. Ogólnie to traciłam ostatnio siły, do wszystkiego. Nie miałam pracy, środków do życia, dziecko było zagrożone i ciągle mnie męczył Kevin. Tylko ciągle nie wiedziałam czy w pozytywny czy negatywny sposób.
- Kevin, ty też miałeś czasem poczucie takiego zagubienia?
- Myślę że każdy miał takie coś - odpowiedział rozpakowywujac dyplomy szkolne. - A czemu pytasz?
- Bo właśnie chyba poczułam jak to być zagubionym we wszystkich sytuacjach. Wydaje mi się że popełniłam zły krok, jednak z drugiej strony... - zawahałam się.Co było tą drugą stroną? Tą że czułam się tu dobrze? - Zresztą nie ważne. Po cholerę ja ci to opowiadam? Masz kupę kasy, jesteś sławnym piłkarzem, masz szczęście w życiu...
- Uważasz że piłkarz to inna odmiana człowieka? Mylisz się - odłożył rzeczy i podszedł do mnie - Uważacie nas za nie wiadomo jakich ludzi. My jesteśmy tacy jak inni. Mamy uczucia, czujemy kiedy ciszy jest dobrze a coś źle. Czujemy kiedy jesteśmy szczęśliwi a kiedy nie. A przede wszystkim czujemy kiedy kogoś kochamy... - kiedy kogoś kochamy? Co to w ogóle miało do rzeczy?
Jednak naszą rozmowę musiało coś przerwać. Moje dziecko dawało o sobie znać.
- Ał, Kevin.. - oparłam się o niego.
- Dziecko? Dzwonię na pogotowie. - nie zaprzeczałam, przecież tak czy tak by zadzwonił
- Boli...
- Usiądź na kanapie
- Nie mogę, boli, cholera...
- Będą za pięć minut. Musisz wytrzymać! - złapał mnie za rękę.
- Nie dam rady!
- Musisz, zrób to dla dziecka.
- Kevin, ja...


* 2 godziny później *


Nie byłam do końca świadoma, co się zdarzyło. Musiałam chyba stracić przytomność. Zorientowałam się tylko, że byłam w szpitalu. Leżałam na łóżku, a w sali nie było nikogo oprócz mnie. Modliłam się tylko, żeby wszystko było dobrze z dzieckiem. Nie przyjmowałam do świadomości tego, że mogłam je stracić. Usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. Zobaczyłam w nich Kevin i Marco. Tak, stał tam Marco, zaskoczyło mnie to. Lekko się zdziwiłam, bo zazwyczaj to lekarz powinien pierwszy wejść, a nie przyjaciele, czy rodzina. Właśnie, ciekawe czy zadzwonili do rodziców. Chciała podnieść się z łóżka, jednak zorientowałam się, że jestem podłączona do respiratorów.
- Nie wstawaj. Nawet nie próbuj. Podłączona jesteś, to i tak nic nie da. - zaczął Marco. 
Czułam się dziwnie, bardzo dziwnie. Jakoś tak... lekko. Spojrzałam na chłopaków. Ich miny były takie jakby stanowcze. Nie wykazywały żadnych emocji.
- Kevin, Marco, możecie mi w końcu coś powiedzieć? Co się stało? Co z dzieckiem!? Rodzicie wiedzą?
- Ja... - Kevin zaczął, jednak chyba nie do końca widział co ma mi powiedzieć. - Doktorze! Lisa odzyskała przytomność! - W jednej sekundzie przy moim łóżku stanął.
- Proszę was o opuszczenie sali. - lekarz powiedział stanowczo. Kiedy Kevin i Marco wyszli, od razu szybko zaczęłam rozmowę.
- Doktorze co się dzieje? Dlaczego nikt nie chce mi nic powiedzieć? Poinformowaliście rodziców?
- Tak, są już w drodze. - chyba mu się nie śpieszyło, żeby odpowiedzieć na dwa pierwsze pytania.
- To dobrze, a więc co się stało? Dlaczego tu jestem?
- Straciła pani dziecko...


~○~

TA DA! :D A więc, niedługo kończę tego bloga, ale nie martwcie się, mam w planach drugą część <3 Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Musicie mi wybaczyć, że wstawiam ciągle tak późno, ale wiecie, nauka, treningu, a czasu brak ;x Komentujcie ♥

sobota, 21 września 2013

9. ' Chcesz mi coś powiedzieć? '

Minęły 2 dni, dzięki którym odpoczęłam od wszystkiego solidnie. Najlepsze było to, że nie musiałam patrzyć na Markusa, do którego brało mnie obrzydzenie po tym co planował. Jednak mimo to ciągle musiałam zerkać na jego zdjęcia, bo musiałam je poprawiać. W piątek wieczorem zaczęła się Bundesliga, niestety na moje nieszczęście Borussia przegrała z Bayernem, natomiast dzisiaj humor miałam nieco lepszy, ze względu na wczorajsze wygrane Dortmundu i Leverkusen. Niestety nie byłam obecna na wczorajszym meczu BVB. I Marco i Kevin ciągnęli mnie ze sobą, ale odmówiłam. Powiedziałam im, że główną przyczyną były obawy o dziecko. Jednak zapomniałam dodać o incydencie w pracy. Nikomu jeszcze o tym nie powiedziałam. Dlaczego? Sama się zastanawiam... Jednak wolałam trzymać to dla siebie. Zresztą co inni mogli? Przecież nie mogą nic zrobić Markusowi... Jedyne co mi świtało w głowie to wziąć Damaris i iść z nią do szefa, ona by potwierdziła to co miałam do powiedzenia, ale Markus później by się mścił, to taki typ człowieka.
Poczułam potrzebę wyjścia na świeże powietrze. Odreagowania od siedzenia ciągle w domu. No ale przecież sama nie będę chodzić po mieście. Tak, znów chciałam się spotkać z Marco, ponieważ czułam, że przez te jego sekrety trochę się od siebie odsunęliśmy. Chociaż ja ostatnio też nie byłam do końca szczera. Nie czekając dłużej napisałam mu SMSa z prośbą o spotkanie. Zarzuciłam na siebie marynarkę i wyszłam z domu, biorąc jeszcze torebkę. Nie zdążyłam opuścić posesji, dostałam odpowiedź od Marco.

' Przepraszam Cię, dziś nie dam rady, ale obiecuję, że jutro Ci to wynagrodzę. Nie gniewaj się. :) '

Myślałam, że mnie szlag trafi. Nawet te ostatnie słowa nic nie zdziałały. Tak bardzo chciałam się z nim spotkać i porozmawiać, a on oczywiście znów miał jakieś sprawy o których nie raczył mi powiedzieć. Dobra trudno, nie wolno mi się przecież denerwować. Znów został mi Kevin. Trochę źle się czułam z tym, że zawsze jeśli nie było opcji spotkania się z żadną z osób, to ostatnim kołem ratunkowym zostawał Kevin. Nie powinnam go tak traktować, bo zauważyłam, że w tym momencie to on, jest tą osobą, która poświęca mi swoją każdą wolną chwile... Zadzwoniłam do niego.
- No cześć Lisa.
- Hej, czuje się świetnie, nic mi nie jest, humor mi dopisuje, nie boli mnie brzuch, nie chce mi się wymiotować, mam kupę energii, jest świetnie. Tak tylko poprzedziłam twoje pytanie, czy na pewno dobrze się czuję.
- Jak ty mnie dobrze znasz - zaśmiał się - Czyżbyś chciała się spotkać?
- Te też mnie dobrze znasz. Tam gdzie zawsze?
- Będę za pięć minut - rozłączył się.

Przyzwyczaiłam się już do swojej wycieczki, wieczorami do parku. Prawie codziennie spotykałam się tam z Kevinem. To naprawdę niesamowite, że niedawno poznałam człowieka, który wspiera mnie na każdym kroku. Ta sama alejka, ta sama ławka, którą oświetlała ta sama latarnia. Inne opcji nie było, Kevin siedział już na ławce. Zawsze przychodził pierwszy niż ja. Podeszłam do niego. Był bardzo ładnie ubrany. Do czerwonych spodni, założył dobraną pod kolor koszulkę w kratkę. Miał zawinięte rękawki, dzięki czemu można było dostrzec jego idealne mięśnie. Co ta piłka może zrobić z człowiekiem.
- Jednego dnia beze mnie nie wytrzymasz co? - przytulił mnie.
- Pewny jesteś?
- Codziennie dzwonisz, codziennie się spotykamy... Tak, jestem pewny.
- Jak byś nie chciał się spotykać, to bym nie dzwoniła i nie przychodziła tu. Ale tu chyba nie masz nic przeciwko, prawda? - uśmiechnęłam się.
- Jak widać, nie mam nic przeciwko. Nie siadaj, mam nadzieję, że dziś uda nam się zrealizować, naszą niespodziankę.
- W końcu pojedziemy na te Hawaje!
- Oj no, mówiłem ci już, że coś mniej kosztownego, ale może kiedyś polecimy na Hawaje.
- No to dawaj łapę i prowadź. - chwyciłam go za rękę i szliśmy, sama jeszcze nie wiedziałam gdzie.
Co tu dużo mówić. Kiedy byłam z Kevinem czułam się taka bezpieczna. Wiedziałam, że jest naprawdę bardzo dobrym przyjacielem, i że w każdej sytuacji mógłby mi pomóc. W tym momencie zadecydowałam, że jeśli znów będę miała jakiś problem, zawsze mu wszystko powiem.
Nagle dwie alejki dalej zobaczyłam Markusa, który podążał w naszą stronę. Przyśpieszyłam trochę, kroku, jednak kiedy on to zauważ, również dodał kroku, i w mgnieniu oka znalazł się obok nas.
- O cześć Lisa, chyba, nie powiedziałaś swojemu nowe chłopakowi, o tym co się zdarzyło. - jeszcze tego brakowało.
- To nie jest mój chłopak, to po pierwsze, a po drugie, chyba już ci coś powiedziałam na temat naszej znajomości, czyż nie?
- Przecież nie zakończyliśmy jeszcze naszej znajomości.
- Nie jasno się wyraziłam?
- Lisa kto to jest? - pierwszy raz, w oczach Kevina zaniepokojenie, strach i... opiekę? Poczułam taki dziwny ucisk w brzuchu. Nie, nie ze względu na dziecko, to było coś zupełnie innego...
- Markus, kolega z pracy.
- O Lisa nie mówiłaś swojemu chłopakowi o mnie? Chyba powinien wiedzieć, że masz ze mną romans.
- Co ty pieprzysz!?
- Lisa o czym on mówi?
- Wybacz mi Markus, ale na takich ludzi jak ty, raczej nie będę marnować swojego czasu, który miałam wcześniej zaplanowany. Jesteś żałosny, wiesz dobrze, że nie mogę się denerwować, a ty robisz wszystko, żebym co? Żebym przestała pracować? Żebym może przejmowała się tym, że chcesz mi udupić życie? Chyba nie mam większych problemów... Kevin idziemy, nie marnujmy czasu. - ruszyłam przed siebie, nawet nie patrzyłam na to czy Grosskreutz poszedł za mną czy został.
Miałam już dosyć tego wszystkiego. Zawsze w drodze do szczęścia musiało być coś co wszystko psuje. Nie miałam ochoty tego wszystkiego słuchać i przeżywać. Może jednak powinnam zrezygnować z pracy? Zaczęło mnie to wszystko przerastać już. Nie tak wyobrażałam sobie swoje życie kilka lat temu. Bałam się o swoją przyszłość. Nie zapowiadała się kolorowo.
- Lisa... Zaczekaj - moje rozmyślenia przerwał głos Kevina.
Stanęłam i odwróciłam się w jego stronę. Szłam tak szybko, że zdążyłam dojść do parku, przy Signal Iduna Park. Nie miałam ochoty na rozmowę, jednak wiedziałam, że tak czy tak będę mu musiała powiedzieć o co chodzi.
- Lisa, co się dzieje?
- Nic... - wbiłam wzrok w ziemię i raczej nie miałam zamiaru go długo odrywać.
- Pamiętasz? Obiecaliśmy sobie, że będziemy szczerzy wobec siebie.
- No nic się nie stało, mieliśmy sprzeczkę i tyle, ok? - podniosłam lekko głos, czego od razu zaczęłam żałować.
- Gdybyście mieli tylko sprzeczkę to nie zachowywałabyś się tak. - nie chciałam mu mówić. Bałam się tego jak zareaguje.
- Ok, było coś więcej niż tylko sprzeczka, ale nie chcę o tym mówić.
- A może powinnaś?
- Ja chyba lepiej wiem co powinnam, a czego nie. Daj mi spokój. - znów ruszyłam przed siebie, tym razem jeszcze szybciej niż wtedy.
- Lisa, zaczekaj! - Kevin krzyczał za mną. Usłyszałam bardzo szybkie kroki w moją stronę, więc mogłam się spodziewać, że zaczął biec w moją stronę. Czyli jednak musiałam z nim porozmawiać, bo nie miałam szans, żeby przed nim uciec. Ponownie odwróciłam się w jego stronę.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że jeśli kobieta mówi, że nie ma ochoty rozmawiać, to masz się od niej odwalić?
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że już raz starałem się, żebyś przekonała się do mnie. Nie chcę, żebyśmy się kłócili, zrozum.
- Ok, poniosło mnie trochę, przepraszam, ale, nie chcę na razie o tym co się stało, rozumiesz? Przemyślę to i może opowiem ci co się stało, ale teraz proszę zostaw mnie samą.
- A co z naszą niespodzianką?
- Innym razem.
- Może przynajmniej cię odprowadzę do domu?
- Dam sobie radę. - chciałam już ruszyć w stronę domu, ale Kevin złapał mnie za nadgarstek. Popatrzył na mnie i stał tak przez chwilę. Nie do końca wiedziałam co miał na myśli.
- Chcesz mi coś powiedzieć?
- Nie... Nic - puścił mnie, odwrócił się i ruszył w swoją stronę.
Zdziwiło mnie dość jego zachowanie. Zupełnie nie wiedziałam o co mu chodziło. Teraz zostałam z kupą myśli, czy mam mu powiedzieć, czy nie...


~○~

Witam Was ponownie :) Na początek chciałam Was przeprosić, że długo nie dodawałam rozdziału, ale wiecie, początek roku to obowiązki. Chciałam zacząć jak najlepiej pomijając angielski z którym mam spory problem i nic mi nie wychodzi + musimy zaliczyć w 2 klasie obowiązkowy projekt to też dodatkowe wyzwanie, no i do tego treningi, także jest tego dużo. A zadają nam tyle, że masakra ;c No ale cóż... Mam nadzieję, że wam się spodoba :) I proszę was, żebyście napisali mi w komentarzu albo w powiadomieniach kogo mam informować, bo zgubiłam kartkę z waszymi nazwami ;C Pozdrawiam ♥

środa, 28 sierpnia 2013

8. ' To, że tatuś cię nie chciał, nie znaczy, że mamusia cię straci... '

- Nie chcę pani martwić, ale sytuacja nie wygląda zbyt dobrze. - leżałam na łóżku szpitalnym, a obok niego stał lekarz.
- Co to znaczy?
- Pani ciąża jest zagrożona. Zaczął się trzeci miesiąc, to dość nietypowy czas jak na takie spostrzeżenia, jednak w tym przypadku jest inaczej. Każdy zbyt mocny wysiłek może panią kosztować stratę dziecka. Każde przemęczenie i duża złość. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Zostanie pani na obserwacji na noc, rano panią wypuścimy - lekarz uśmiechnął się i wyszedł.
Idealnie, po prostu idealnie. Nie wiem co ja takiego złego w życiu zrobiłam, że teraz Bóg mi się tak odwdzięcza. Najpierw zdrada Jamesa, niechciana ciąża, porzucenie kobiety z dzieckiem, a teraz okazuje się, że moja ciąża jest zagrożona. Nie umiałam powstrzymać łez, zaczęłam płakać. To wszystko przestało już być tak dziecinnie proste. Niech się dzieje obojętnie co, ale niech z dzieckiem będzie wszystko w porządku. To, że tatuś cię nie chciał, nie znaczy, że mamusia cię straci... Nie możemy się poddać, prawda? Nie teraz, nie w takim momencie. Łzy leciały mi coraz szybciej. Nagle zauważyłam, że ktoś wchodzi do sali. Szybko przetarłam oczy. Na środku pomieszczenia stanął Kevin. Właśnie, Kevin...
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - podszedł do okna, oparł się o parapet i patrzył się w przestrzeń.
- Nie byłam pewna czy to odpowiedni czas.
- Jaki czas? Przecież prędzej czy później i tak bym się dowiedział, że jesteś w ciąży.
- Obawiałam się. Nie wiedział o tym nikt oprócz Karen, Marco i moich rodziców.
- Dlaczego ukryłaś przede mną fakt, że przez to wróciłaś do Dortmundu? Chyba wielu rzeczy mi nie powiedziałaś, o których powinienem wiedzieć.
- Owszem, masz rację, powinnam ci powiedzieć prawdę, jednak nie zbyt wiedziałam jak. Przykro mi że musiałeś dowiedzieć się w takich okolicznościach.
- Lisa, ja wiem, że po naszym pierwszym spotkaniu zawiodłaś się na mnie - odwrócił się w moją stronę - Jednak wyjaśniliśmy sobie wszystko, zaczęliśmy od nowa, zaprzyjaźniliśmy się, mieliśmy nie mieć przed sobą żadnych tajemnic i wszystko sobie mówić.
- Kevin wiem dobrze, ale trudno mi było, błagam zrozum. Nie codziennie dowiadujesz się, że jesteś w ciąży, idziesz uradowana powiedzieć o tym partnerowi, a on mówi ci, że ma inną, ze cię zdradza, że nie chce dziecka i że może ci dać pieniądze na aborcję - kolejne łzy spłynęły po moim policzku. Popatrzył na mnie przez chwilę. Podszedł i usiadł na krzesełku obok łóżka. Spojrzał mi prosto w oczy.
- Proszę cię, jeśli tylko masz tyle siły i jesteś silna, to opowiedz mi, co było głównym powodem tego, że wróciłaś tutaj - na co miałam czekać? Przecież w końcu i tak się dowie. Nie chciałam już tego dłużej ukrywać.
Zaczęłam od początku. Wspomnienia... Znów pół życie przeleciało jak mi przez głowę jak kartki papieru z zeszytu. Zdjęcia, wspólne spacery, miejsce w którym się poznaliśmy, zwiedzanie Londynu, wspólne mecze Chelsea, wakacje w Meksyku, wieczorne imprezy... Przestałam wspominać, to źle działało na mój umysł. Kiedy skończyłam opowiadać wszystko Kevinowi, po raz kolejny dziś zaczęłam płakać.
- Nie płacz - ścisnął moją rękę - Dla takich ludzi jak on, nawet nie warto jednej łzy wylać. Proszę cię, obiecaj mi, że ze względu na wszystko nie poddasz się, obiecujesz?
- Obiecuję... Ty też mi coś obiecaj.
- Tak?
- Obiecujesz, że jeśli się w tym wszystkim pogubię, to mi pomożesz?
- Obiecuję...

* następny dzień *

- Jeśli cokolwiek by się działo, czułaby pani silne skurcze lub coś innego związanego z ciążą, ma pani natychmiast jechać do najbliższego szpitala, lub najbliższej przychodni. Proszę nie narażać się na przemęczenia fizyczne i psychiczne.
- Oczywiście, rozumiem.
- Mam nadzieję że wszystko będzie dobrze - lekarz się uśmiechnął.
- Ja również.
- Życzę wszystkiego dobrze - powiedział i odszedł.
Wyszłam ze szpitala. Byłam umówiona z tatą. Miał po mnie przyjechać. Wczoraj jeszcze późnym wieczorem, po wyjściu Kevina zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam im co się dzieje. Zobaczyłam, że ojciec stoi przy samochodzie i opiera się o jego maskę. Podeszłam do niego.
- Cześć tato - przytuliłam go.
- Witaj skarbie. Chodź wsiadaj, wszystko mi opowiesz podczas drogi. - Nie dyskutowałam. Wsiadłam, ruszyliśmy, a jednocześnie zaczęliśmy rozmowę.
- Przepraszam, że wczoraj tak późno zadzwoniłam, ale nie miałam wcześniej możliwości.
- Nie, no przestań, rozumiem. Co się dzieje? - spytał zmartwiony?
- Ciąża jest zagrożona.
- Jezus Maria...
- Nie mogę się przemęczać, ani fizycznie, ani psychicznie, bo może dojść do straty dziecka.
- To nie może być prawda...
- Tato, błagam, pogódź się z tym faktem. Mam nadzieję że wszystko będzie z nim dobrze. I ty też miej nadzieję, dobrze?
- Zawsze będę miał, córeczko. - na szczęście tata nie kręcił się długo wokół tego tematu.
Dalej jechaliśmy już w ciszy. Zrozumiał, że teraz jedyne co może zrobić to tylko dbać o mnie i mnie wspierać, bo nic innego nie było możliwe. Z mamą było gorzej. Kiedy tylko dojechaliśmy na miejsce i opowiedziałam jej wszystko dokładnie, wpadła w szał, panikę i furię, ale jednocześnie troskę.
- Boże Święty, córciu, musisz teraz dobrze dbać, nic nie może ci się stać. Nie dopuścimy do tego... Nie wychodź na żadne spotkania, na razie powstrzymaj się od pracy...
- Mamo?
- Dopóki nie urodzisz, będziesz mieszkać z nami, nie zostaniesz sama. Damy ci pieniądze jeśli będziesz ich potrzebować. Zaopiekujemy się tobą i dzieckiem, nie musisz się o nic martwić.
- Mamo, błagam cię, wiem, że się o mnie martwisz, ale błagam cię, nie rób takiej paniki. Ja wiem, że boisz się o moja ciąże, ale do tego jest potrzebna tylko i wyłącznie wiara, bo nic innego nie da się z tym zrobić, rozumiesz? - chwilowo ją zatkało, chyba nie bardzo wiedziała co ma powiedzieć.
- Dbaj o siebie kochanie - podeszła i mnie przytuliła.
- Dobrze mamo. A teraz pozwól, że pójdę do pracy. Za pół godziny zaczyn.
- No chyba nie sądzisz że w takim stanie będziesz pracować?
- Nic mi nie jest. Zresztą nie mogę teraz przestać pracować.
- Ale proszę cię uważaj na siebie w pracy.
- Obiecuję! - powiedziałam, uśmiechnęłam się i wyszłam z domu.
Sprawy nie wyglądały czysto. Po raz kolejny w życiu zaczęło się komplikować. Szczerze mówiąc, to nie miałam wiary w to, że wszystko będzie dobrze. Przecież to są kolejne puste słowa nic nie znaczące, a z dzieckiem w ciągu kolejnych 6 miesięcy może zdarzyć się wszystko. Nie miałam już pewności co do tego, że będzie ' dobrze ' Zanim się zorientowałam byłam już w budynku pracy. Weszłam do pomieszczenia w którym mieliśmy sesje zdjęciowe.
- Cześć - rzuciłam do Oscara i Marcusa  którzy czekali już na mnie. Nie byłam dziś w nastroju, dlatego nie czekając na ich odpowiedź ogarnęłam sprzęt i zaczęłam wszystko ustawiać. - Zaczynamy?
- Dobra, możemy - powiedział Oscar.
Nigdy nie rozumiałam tej dwójki. Równie dobrze mogli pracować osobno i zarabiać dwa razy więcej nic zarabiają wspólnie, ale oni zawsze mieli razem sesje. Zaczynaliśmy od kilku wspólnych zdjęć, później mieli dopiero osobne. Z mojej perspektywy modelowanie było bardzo proste. Ja miałam dużo gorzej, najpierw musiałam ich dokładnie ustawić, następnie zrobić zdjęcia, później zgrać je, a na końcu przerabiałam je w photoshopie. To ostatnie było naprawdę żenujące. Nie dość, że było bardo pracochłonne, to jeszcze ludzie którzy patrzyli na ich zdjęcia myśleli że wszystko mają takie perfekcyjne.
- Marcus, lewą rękę połóż Oscarowi na ramieniu. - wykonał moje polecenia, jednak dalej coś mi nie pasowało. - Ciągle jest źle. Przekręć głowę na lewą stronę.
- Tak dobrze? - zapytał.
- Nie, poczekajcie - podeszłam do nich i starałam się ustawić jakoś w miarę dobrze, żeby zdjęcie wyszło idealne. - Nie ruszajcie się, tak jak teraz jest świetnie. - Wróciłam do aparatu, popatrzyłam i zrobiłam zdjęcie. Spojrzałam na nie, nie wiem dlaczego, ale dalej mi nie pasowało. - Cholera, mówiłam, żebyście się nie ruszali!
- No przecież nawet nie drgnęliśmy. - stwierdził stanowczo Marcus.
- Chyba ja wiem lepiej.
- Jezu, Lisa ciągle ci nic nie pasuje. Co 5 minut masz inny humor. Jak ci coś nie pasuje, to nie musisz tu pracować.
- Wybacz, ale to ja tu jestem fotografem, a ty tylko modelem.
- Może zrobisz sobie przerwę, co?
- Mogę zadać ci to samo pytanie.
- Róbcie co chcecie, ja na razie wychodzę. - Miałam już wszystkiego dosyć. Dzień się dopiero, a ja już chciałam, żeby się skończył.
- Nie przejmuj się nim. Jemu czasem odbija tak, że nikt nie wie, o co mu chodzi.
- Tak spokój Oscar. Nie mam dziś humor.
- Każdy czasami ma gorszy dzień.
- Mam nadzieje, że nie będziesz miał nigdy takiego jak ja.
- Aż tak źle?
- Nie pytaj, okropnie. Dobra, weź się przebież a ja pójdę po niego. - weszłam do garderoby. Były tam wszystkie rzeczy potrzebne do sesji. Na krześle siedziała stylistka chłopaków - Damaris.
- Cześć, widziałaś gdzieś Marcusa?
- Poszedł na dwór zapalić na zaplecze. - uśmiechnęła się.
- Dzięki - wyszłam na dwór. Na murku siedział Markus i palił peta.
- Mam dziś gorszy dzień, wybacz. Chodź wracamy.
- Dobra, mnie też trochę poniosło - zgasił papierosa i rzucił go na ziemię - Musimy? - uśmiechnął się zadziornie.
- No Oscar czeka, trzeba dalej sesję kontynuować.
- A może posiedzimy tutaj trochę, sami? - przysunął się do mnie, co spowodowało, że od razy znalazłam się 4 metry od niego.
- Co ty robisz, uspokój się.
- A co zabronisz mi? - znów się do mnie przysunął i mnie objął, albo raczej ścisnął. Zaczął mnie obmacywać.
- Puść mnie! - krzyknęłam.
- Ej, kochanie, spokojnie, nie chcę ci krzywdy zrobić. - próbował mi ściągnąć bluzkę.
- Damaris! - krzyczałam z nadzieją, że mnie usłyszy. Poskutkowało. Kiedy Damaris wyszła na zewnątrz, Markus odskoczył ode mnie od razu. Zakryłam twarz rękoma i zaczęłam płakać.
- Co tu się dzieje? Markus, co ty odpieprzasz?
- Nic, o co ci chodzi?
- Przecież widziałam wszystko.
- No to chyba, źle to odebrałaś.
- Ty sukinsynie! - spoliczkowałam go.
- Jeszcze się policzymy - powiedział na tyle cicho, żebym tylko ja go zrozumiała i wrócił z powrotem do środka.
Marzyłam tylko o jednym... Żeby ten dzień okazał się być tylko koszmarnym snem


~○~

Witam was ponownie :) Trochę późno dodaję rozdział no ale cóż. Mam nadzieję, że kolejny uda mi się dodać, przed rozpoczęciem roku szkolnego. Myślę, że wam się spodoba, proszę o komentarze :)


czwartek, 22 sierpnia 2013

7. ' Kevin cały czas o tobie gada na treningach '

Praca, praca i jeszcze raz praca. Od poniedziałku minęły 3 dni, a ja ciągle siedziałam w domu przed komputerem i poprawiałam zdjęcia z pracy. To było żenujące. Oprócz tego, że ciekawym zajęciem to nie było, to zajmowało strasznie dużo czasu. Nie miałam nawet czasu na to, żeby się z kimkolwiek spotkać. Przez te 3 dni widziałam się tylko z Kevinem, który pomógł mi ogarnąć te wszystkie zdjęcia, oczywiście przy odrobinie śmiechu. Nasze relacje się zupełnie zmieniły. Przede wszystkim lepiej się dogadujemy. Zmieniłam o nim zdanie. Jest bardzo radosnym i sympatycznym człowiekiem. Jednak mimo wszystko dalej mu nie powiedziałam o tym dlaczego wróciłam do Dortmundu i co mnie spotkało. Wtedy na kawie pytał się mnie o szczegóły, ale powiedziałam mu, że dowie się wszystkiego w swoim czasie. Miałam już dosyć siedzenia w domu i pracowania, musiałam w końcu gdzieś wyjść. Do tej pory oprócz Kevina, Marco i Karen udało mi się poznać tylko te osoby które były na spotkaniu u Marco. Najbardziej z nich wszystkich polubiłam Ilkaya. Jednak nie byłam pewna, czy mam się spotkać z osobą której praktycznie w ogóle nie znam. Zresztą nie miałam jak się z nim skontaktować. Karen, niestety wczoraj wieczorem wyjechała z Thomasem do Hiszpanii na wakacje. Dostała urlop dwutygodniowy, Thomas nie maił problemu, też się dogadał z szefem i pojechali odpocząć. Także został mi Kevin albo Marco. Wybrałam Marco, bo z Kevinem się ostatnio widziałam. Zadzwoniłam do niego.
- Halo?
- No cześć Marco. Błagam cię. powiedz, że masz czas, bo nie mam już siły pracować i muszę gdzieś wyjść, a jest już późny wieczór.
- Och, wybacz Lisa, ale wieczór mam zajęty.
- Uuu Reus, czyżbyś sobie kogoś znalazł?
- Nie, nie ważne. No nic innym razem się spotkamy. Trzymaj się.
- Pa. - rozłączyłam się.
Nie wiedziałam o co chodzi. Czyżby Marco ukrywał coś przede mną? Nie to było nie możliwe, przyjaźnimy się od dawna, nie mógłby. No cóż, innym razem się spotkamy. Został mi Kevin. Wybrałam numer i kliknęłam 'połącz'.
- Tak?
- No hej.
- Oo, cześć Lisa. Co słychać?
- Od wczoraj nic się nie zmieniło. W cholerę pracy mam. Dzwonię bo już nie daję rady i muszę się gdzieś wyrwać. Masz trochę czasu?
- No pewnie. To gdzie się widzimy?
- Jakieś propozycje?
- Nie wiem. Może spotkajmy się w parku. W tamtym miejscu co wtedy?
- Dobra. To ja zaraz wychodzę.
- No to do zobaczenia. - rozłączył się.
Zarzuciła na siebie marynarkę. Pasowała mi dziś do stroju. Wzięłam torebkę i wyszłam z domu. Przez chwilę zastanawiałam się na tym, kiedy mam powiedzieć Kevinowi o ciąży, jednak zaraz po tym, przyszła mi na myśl, moja ostatnia rozmowa z Marco. Byłam pewna, że coś ukrywał. Przez tyle lat, jeszcze nigdy się tak nie zachowywał. Musiałam się czegoś dowiedzieć. Możliwe, że Kev będzie coś wiedział. W końcu Marco mówi mu wszystko. Doszłam na miejsce. Drugą alejkę, z prawej strony, ławkę trzecią, oświetlała latarnia. Sylwetka Kevina i jego uśmiech na twarzy sprawiła, że szybko zapomniałam o Reusie.
- Cześć - podeszłam do niego i się uśmiechnęłam. On wstał i mnie cmoknął w polik.
- Ładnie wyglądasz - puścił mi oczko.
- Dziękuję. No to co tam u ciebie słychać? Opowiadaj.
- Wiesz... W sumie to od wczoraj nic się nie zmieniło - usiedliśmy na ławce.
- No tak.
- A ty ciągle z tymi zdjęciami siedzisz?
- No cóż, taka praca. Dobra, ale błagam, nie przyszłam gadać z tobą o pracy, nie?
- No masz rację. Chodź idziemy się przejść.
- A gdzie?
- Tego jeszcze nie wiem - złapał mnie pod rękę i szliśmy przed siebie.
- Kevin właśnie, chciałam się ciebie zapytać, czy Marco może ci dziś czegoś nie mówił?
- Wydaje mi się, że nic ważnego. Gadaliśmy tak jak zawsze. A coś się stało.
- Znaczy, chodzi o to, że dzwoniłam dziś do niego i chciałam się spotkać, on powiedział mi, że nie ma czasu dzisiaj. A kiedy zapytałam sobie, czy może sobie kogoś znalazł on mi na to, że nie ważne. Myślę, że chce coś ukryć.
- Powiem ci, że nic nie wiem. Dlaczego miałby coś ukrywać?
- Nie wiem. Może boi mi się o czymś powiedzieć.
- A domyślasz się o czym?
- Jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że ostatnio mówił mi i Karen o tym, że chodzi do jakiegoś klubu.
- Tak wiem o co ci chodzi. Byłem z nim raz, jednak nie zbyt mi się spodobało. Wiesz, siedzisz przy barze, pijesz piwo, czy coś bardziej ostrego, a laski na parkiecie nic innego jak striptiz. Jak widać Marco się do spodobało. Później razy był z Ilkayem, ale z kolei Sili się to nie spodobało. Więc z tego co mi wiadomo chodzi sam.
- No widzisz, to już jeden trop mamy. Mi i Karen powiedział, że był tylko 2 razy.
- Na pewno! On tam prawie co drugi dzień chodzi.
- Wiesz gdzie jest ten klub?
- No jakieś 20 minut drogi stąd.
- Chodź idziemy tam. - pociągnęłam go za rękę, a on zaczął się śmiać - O co chodzi?
- To nie w tą stronę. Tędy - wskazał mi ręką - Ale jesteś pewna? Wiesz, że nie powinnaś. W końcu się przyjaźnicie.
- No masz rację - szliśmy drogą którą wskazał Kevin - Ale, nie sądzisz, że może to być coś poważnego?
- Nie, wydaje mi się, że nie. Może dajmy sobie spokój, co? Wydaje mi się, że Marco nie będzie zachwycony...
- No dobrze, niech ci będzie, ale obiecaj, że czegoś się dowiesz od niego przy okazji, bo mi zapewne nic nie powie.
- Ooo, kogo my tu mamy - obok nas pojawił się Roman Weidenfeller, ze swoją partnerką Lisą Rossenbach. Zawsze uważałam, że była jedną z najładniejszych WAG, miała idealną figurę. I tym razem była śliczna. - No witaj Kevin. Ty to pewnie jesteś Lisa - zwrócił się do mnie.
- Owszem - uśmiechnęłam się
- Kevin cały czas o tobie gada na treningach. - spojrzałam na niego, trochę się zmieszał.
- To może się poznajcie. Lisa to jest Roman i Lisa.
- Witaj imienniczko - Lisa uśmiechnęłam się i podała mi rękę.
- Miło mi - powiedziałam również czule.
- Dobra Kev, to my wam nie przeszkadzamy, idziemy dalej w swoją stronę. Nie przeszkadzamy was - zaśmiał się. Trzymajcie się.
- Miło było poznać! - powiedziałam i ruszyliśmy dalej. - O czym tak im opowiadasz? - wyszczerzyłam się. Złapałam go za rękę i zaczęliśmy bujać nimi w przód i w tył.
- O niczym ważnym.
- Jesteś pewny? Mi się inaczej wydaje.
- Oj, już nie gadaj tyle tylko chodź ze mną. Mam niespodziankę...
- A jaką?
- Niespodzianka to niespodzianka.
- Jedziemy na zakupy?
- Typowa kobieta - westchnął
- Idziemy zagrać mecz?
- O tym nie pomyślałem, ale następnym razem możesz pokazać co potrafisz.
- Lecimy na Hawaje?
- Też nie, coś mniej kosztownego - zaśmiał się.
- Już wiem, idziemy... Och... - nagle poczułam bardzo mocny skurcz w brzuchu. Zwinęłam się w pół.
- Lisa co się dzieje?
- Nic poważnego, po prostu brzuch mnie boli.
- Chodź, usiądziemy - wziął mnie pod rękę i posadził na ławce. Niestety ból nie ustępował. Cały czas bolało i to coraz bardziej. Kevin ukucnął przede mną i położył ręce na moich kolana. Bałam się, żeby nie zobaczył, że miałam brzuch. Zawsze ubierałam coś luźnego.
- Zaraz mi przejdzie.
- Coś ci jest prawda? Wtedy u Marco, nie bolało cię przypadkiem, mam rację?
- Nie, naprawdę nic mi nie jest. O cholera, ugh...
- Dzwonię po pogotowie.
- Nie... Ał.. Nie dzwoń.
- Chyba żartujesz. Poczekaj chwilę - wyjął telefon i odszedł na bok.
Cudownie, naszą 'niespodzianką' będzie pobyt w szpitalu...


~○~

Witam ponownie :) Macie kolejny rozdział. Mam nadzieję że wam się podoba. Ten rozdział dedykuję kochanej Darii ( @Rojsiatko ) Widzisz, Marco przez ciebie znika na noce i nikt nie wiem o co chodzi.. :D Jeśli was zaciekawi to skomentujcie :) Miło było, gdy pod jednym rozdziałem miałam 20 komentarzy *.*

niedziela, 18 sierpnia 2013

6. ' No, no, jesteś groźniejsze od Suareza. '

- Lisa błagam cię, idź z tym do lekarza, nie wiadomo co ci może być. Nie możesz tak tego olać. - Marco i Karen napierali na mnie, żebym po wczorajszych skurczach udała się do lekarza.
- Błagam was. To normalne, że kobieta kiedy jest w ciąży, ma co jakiś czas skurcze. Raz bardziej silne, raz mniej. Przecież to nic takiego.
- A jeśli nie masz racji i coś się dzieje z ciążą?
- Marco teraz to przegiąłeś. Myśl pozytywnie, a nie. Podczas meczu też tak myślisz ' A jeśli Hummels znów popełni taki błąd jak z Realem, to przez niego przegramy '
- No nie, tak nie myślę.
- No to teraz też tak nie myśl i nie przejmuj się tym, bo naprawdę nic mi nie jest.
- Dobra, wybaczcie mi, ale mam zlecenie na 18 i muszę uciekać. Trzymajcie się - Karen podeszła do mnie i do Marco i cmoknęła nas w polik po czym wyszła z mojego mieszkania. Tym razem siedzieliśmy u mnie. Miałam okazję, bo rodzice byli dziś do późna w pracy, także mogliśmy w spokoju porozmawiać.
- Rozmawiałem dziś z Kevinem na treningu.
- Naprawdę? Myślałam że z nim nie rozmawiasz - zaśmiałam się.
- Nie śmiej się. Rozmawialiśmy o tobie.
- Jak to o mnie?
- Tak to. Wczoraj za nić w świecie nie mógł z tobą porozmawiać, więc przynajmniej ze mną pogadał.
- Co mówił?
- Ło, ło, ło! Od kiedy interesuje cię to co Kevin o tobie mówi?
- Od teraz. Mów.
- Mówił, że masz strasznie twardy charakter.
- I dobrze. Następnym razem nauczy się, że ze mną nie warto zadzierać.
- Ale mów też o dobrych rzeczach. Po raz kolejny próbował ci powiedzieć co wtedy miał na myśli, ale nie. Ty ciągle musisz mieć swoje zdanie. Przecież nikt nie może podważyć twojego autorytetu, prawda?
- Przestań, wiesz dobrze, że nie chodzi mi o to.
- Jeśli by tak było to dałabyś dojść mu wczoraj do słowa.
- Chodzi o to, że ja po prostu wiem, że mówiąc to co wtedy powiedział, miał na myśli to, żeby przy najbliższej okazji mnie przelecieć. Ja nie jestem z tych łatwych.
- Owszem, Kevin ma swoje zagrania, znam go już bardzo długo i wiem, że jeśli dziewczyna mu się spodoba, to lubi z nią poflirtować. Jednak nie tym razem.
- Co masz na myśli?
- Ty też mu się spodobałaś, ale nie pod tym względem. Dużo razy opowiadałem mu o tobie. Mówił, że charakter to ty musisz mieć nie zły - zaśmiał się. - Nie pytaj co mu mówiłem. Pokazałem mu zdjęcia i myślę, że każdy inny chłopak zareagował by podobnie jak on. W jakim ty świecie żyjesz? Nie wiesz, że w naszych czasach nie ma już czego takiego jak ' Jejku, a;e ty masz ładną tą przyjaciółkę, może mnie z nią zapoznasz? ' Teraz używa się tylko i wyłącznie ' Cholera, dobra dupa. Mała gierka nie zaszkodzi ' Przecież ty też gdybyś poznała jakiego mega przystojnego na przykład modela, to twoja reakcja byłaby podobna. Jednak mogę cię zapewnić, że gdybyś mu się nie podobała, nie gadał by o tobie, ciągle kiedy się widzimy. Teraz rozumiesz? Daj mu szansę, zacznijcie znajomość od nowa, myślę, że nie zaszkodzi to ani tobie, ani jemu. Znam go bardzo dobrze i mogę ci szczerze powiedzieć, że nigdy wcześniej się tak nie zachowywał - ok, muszę przyznać, że mnie trochę zatkało. Jednak musiałam przyznać Marco rację.
- Co mam zrobić?
- Masz tu jego numer - wziął do ręki mój telefon i zapisywał - Zadzwoń do niego i go zaproś, albo się gdzieś umówcie. Chyba macie parę spraw do omówienia. Ja się będę zbierał. Mam parę formalnych spraw do załatwienia na mieście. Co zrobisz, to już będzie zależało od ciebie. Mam nadzieję, że postąpisz rozsądnie. - puścił mi oczko i wyszedł z mieszkania.
Zachciało mi się śmiać. Jeszcze nigdy nie widziałam Marco takiego nakręconego. Gadał jak jakiś uczony. Widocznie musiało mu zależeć. Przez chwilę zastanawiałam się co mam zrobić. Czy zadzwonić, czy nie. A jeśli już to jak przeprowadzić tą rozmowę. Nie wiedziałam. Najprostszym sposobem było napisanie SMSa.
' Spotkajmy się dzisiaj Westpark o 17:30. Chcę porozmawiać. Lisa '
Wyślij... Stało, się czasu już nie cofnę. Nie czekając na odpowiedź wzięłam torebkę w rękę i szłam do wyznaczonego celu. Po jakiś pięciu minutach usłyszałam dźwięk SMSa.
' Będę czekał '
Czyli może jednak uda nam się porozmawiać. Całą drogę układam sobie w głowie pytania i odpowiedzi. Jednak tak czy tak wiedziałam, że będzie zupełnie inaczej. Trochę się obawiałam naszej wymiany zdań. Wiem, że jeśli będziemy ciągle drążyć temat naszego pierwszego spotkania, to będzie mnie nosić i w pewnym momencie zapewne wybuchnę i na niego nakrzyczę. Kiedy doszłam na miejsce zaczęłam się rozglądać dookoła i szukać sylwetki Kevina. Westpark był bardzo duży, ale w żadnym miejscu tam, nie rosły drzewa, czy inne krzewy idealnie przy sobie, także było można zobaczyć wszystkie alejki i kto w tym momencie się na nich znajduje. Zauważyłam Kevina po prawej stronie w drugiej alejce. Dostrzegłam, że patrzy się na mnie. Ruszyłam w jego kierunku. Nawet na sekundę nie spuścił mnie z oczu. Kiedy do niego podeszłam był lekko zmieszany. Niezbyt wiedziałam co mam powiedzieć.
- Cześć, siadaj - zaczął rozmowę. Usiadłam obok niego na ławce. - Dlaczego chciałaś się spotkać? Myślałam, że po wczorajszej rozmowie, wszystko mi wyjaśniłaś.
- Tak naprawdę to jesteś tutaj dlatego, że Marco nalegał.
- Mogłem się domyśleć.
- Bardzo mu zależy na tym aby zacząć od początku naszą znajomość.
- A tobie nie?
- Nie lubię podrywaczy takich jak ty.
- Mylisz się. Masz nie słuszne zdanie na mój temat.
- Dalej trzymam się tego zdania co wczoraj. Mogłeś pomyśleć o tym wcześniej.
- Och daj spokój już. Mieszkasz w Dortmundzie, będziemy się częściej widywać bo przyjaźnisz się z Marco. Nie możemy po prostu zacząć od nowa?
- Nie jestem taka łatwa jak ci się wydaje.
- Ale zauważ, że dając mi drugą szansę przekonasz się tak naprawdę jaki jestem. Nie można oceniać ludzi po jednym zagraniu. - niestety, ale miał rację. Może jednak nie powinnam ciągle lekceważyć tego co mówi?
- Dobrze przyznam ci rację. Możemy zacząć od nowa - uśmiechnęłam się. Widać było po jego minie, że również był zadowolony. - Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Nigdy więcej takich zagrywek jak wtedy. Zrozumiano?
- Przysięgam - powiedział, a po chwili się zaśmiał.
- Co cię tak bawi? - zmarszczyłam czoło.
- Łatwa znajomość z tobą nie będzie. Jak ciągle będziesz taka uparta to nie wiem jak to pójdzie.
- Spadaj - walnęłam go w ramię.
- I jeszcze jaka agresywna. No, no, jesteś groźniejsze od Suareza.
- Wal się, widzę, że lubisz dokuczać ludziom?
- Zgadłaś - wytknął mi język, a ja się tylko zaśmiałam. Chyba dobrze zrobiłam. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk telefonu Kevina.
- Kto dzwoni?
- Marco. Czekaj nastawię na głośnik.
- Halo? - odezwałam się pierwsza i pokazałam Kevinowi gest żeby na razie się nie odzywał.
- Lisa!? Chyba numery pomyliłem. Do Kevina miałem zadzwonić.
- Marco!? To ty? Szłam sobie na spacer i zobaczyłam, że telefon leży na chodniku to go podniosłam. Nie wiedziałam czyj to, ale na blokadzie było zdjęcie herbu BVB.
- Kevin zgubił telefon. Widziałem, że w końcu coś odwali.
- Ja tam odwalić coś mogę i po jakimś czasie mi przejdzie, ale ty i twoja naiwność... To nie mija stary - zaczęliśmy się śmiać.
- Nie no, bardzo śmieszne... Widzę, że udało wam się dogadać?
- Udało - Kevin się uśmiechnął.
- Cieszę się. Właśnie Lisa, miałem się ciebie zapytać dlaczego dzisiaj nie pracujesz.
- Mam wolne w poniedziałki.
- Ło, widzę, że tam macie fajnie grafik ustalony. W poniedziałek macie czas na wyleczenie kaca i dopiero we wtorek do pracy wracacie.
- Bardzo śmieszne Marco.
- No co... Może wpadniecie do mnie?
- Co ty na to Kevin? - zwróciłam się do niego.
- Wybacz Marco, ale mamy inne plany. - puścił mi oczko - Na razie - rozłączył się.
- Jakie plany?
- Idziemy na kawę. Opowiesz mi o sobie. - uśmiechnął się, wstał i wziął mnie pod rękę.
Świetnie... Nie miałam nic przeciwko, ale nie byłam pewna czy to odpowiedni czas na opowiedzenie mu mojej historii.


~○~

Wydaje mi się, że jest trochę drętwy. Miał być dłuższy, ale wena mi już w połowie zniknęła :) Zapraszam, proszę o komentarze <3

czwartek, 15 sierpnia 2013

5. ' Nie chciałem cię urazić. '

Przez kolejne cztery dni, zajmowałam się tylko poszukiwaniem pracy i jakiegoś małego mieszkania. W połowie mi się udało. Właściwie to w więcej niż połowie. Udało mi się znaleźć pracę. Co prawda na razie na okres  próbny, ale ważne że jest. Znalazłam ogłoszenie w internecie, że poszukują fotografa w agencji modeli. Tak, wiem, że to nie ma nic wspólnego ze sportem. Ale muszę się gdzieś zatrudnić, przynajmniej na razie. Jak na start, wydaje mi się, że nie jest źle. Co do mieszkania, znalazłam, nie zbyt duże, z czterema pokojami, w centrum Dortmundu. Ale będę mogła wprowadzić się tam dopiero za miesiąc, bo właśnie wtedy teraźniejsi właściciele je opuszczają. Czyli w ciągu pięciodniowego pobytu w Dortmundzie zrealizowałam część nowego życia, nowego planu. Chciałabym jeszcze tylko zapomnieć... Ale cóż, każdy człowiek w życiu popełnia błędy. Moim błędem było związanie się z Jamesem.
Dzisiaj zaczyna się pierwsza runda Pucharu Niemiec.Chłopaki z Borussii grali na wyjeździe także pokazanie się na meczu nie było zbyt realne. Była jeszcze opcja Leverkusen, Moenchenglandbach i Hannover, jednak ze względu na mój stan, nie chciałam nigdzie jeździć. Mecz planowałam obejrzeć w towarzystwie Keren i Thomasa.


*następny dzień*

Pierwszy dzień w pracy mogę zaliczyć do udanych. Po wczorajszych meczach miałam idealny humor. Pomijając Borussię, która odpadła. Inne mecze przebiegły świetnie. Poznałam dwóch modeli z którymi będę codziennie pracować - Marcus i Oscar. Trzeba przyznać, że są bardzo mili i przystojni. Siedziałam u siebie w pokoju i przeglądam internet. Na skypie pojawił się Marco. Trzy.. Dwa.. Jeden...
- No cześć - szczerzył się do kamery.
- Wiedziałam. Nie było opcji, żebyś nie zadzwonił, nie?
- A co? Już ci zbrzydłem? 
- No... Do pięknych to ty nigdy nie należałeś. 
- Bardzo śmieszne. Słuchaj, dzisiaj, wieczorem, gdzieś około 19 robimy takie małe spotkanie u mnie. Będzie Karen z Thomasem, ja, no i kilku kolegów z Dortmundu. W końcu będziesz miała okazję ich poznać.
- Kilku kolegów z Dortmundu, to znaczy? - gadał ze mną jakby gadał z osobą która nie zna się na piłce.
- Pierre, Ilkay, Marcel z Jenny, Mats z Cathy i Kevin - no tak, z tego ostatniego nie byłam zbytnio zadowolona, ale co poradzić? Przyjaciele ever.
- Z tym ostatnim, też? Koniecznie?
- Oj Lisa daj spokój. Zachowujesz się jak małe dziecko. Przecież nie będziesz go do końca życia unikać - a właśnie, że będę.
- Dobra, już dobra.
- Czyli przyjdziesz?
- Jeśli nie będzie widać mojego brzucha to przyjdę.
- Nie martw się, jeśli o to ci chodzi to nikt o niczym nie wiem. Masz to jak w banku.
- Tak wiem, ale boję się po prostu że ktoś coś zauważy i nie będzie fajnie.
- Myślę, że nikt nic nie zauważy.
- A Kevin? Jemu nie powiedziałeś?
- Lisa, chyba nie znasz mnie od dziś, prawda?
-Wygrałeś.
- Szykuj się, za półtorej godziny widzimy się u mnie.
- Jezu to już? Przecież nie zdążę...
- Kobiety - zaśmiał się Marco i się rozłączył.
A więc zaczęłam się przygotowywać. Lekki makijaż i wybór pomiędzy sukienką a zwykłym strojem. Wybrałam sukienkę, może zakryje brzuch i nada mi trochę kobiecości. Zaczęłam się zastanawiać nad tym czy dobrze postępuje, bo w końcu jestem w drugim miesiącu ciąży, a prawie w ogóle nie siedzę w domu, tylko ciągle wychodzę gdzieś na jakieś spotkania i do tego pracowałam. No ale cóż, widocznie nie było mi dane siedzieć ciągle na dupie.
Dochodziła godzina 19. Postanowiłam, że wyjdę już z domu i zrobię sobie trochę wolniejszy spacer. Szłam rozmyślając o wszystkim. Mimo tego że do pojawienia się dziecka zostało jeszcze 7 miesięcy, to strasznie się denerwowałam porodem. Może nie tyle samym porodem tylko tym czy dam sobie radę sama wychowywać dziecko, bez ojca. Oczywiście wiedziałam że będę mogła liczyć pomoc ze strony rodziców, Marco i Karen ale to nie to samo co ojciec dziecka. Powoli zapominałam już o Jamesie, ale mimo to ciągle za nim tęskniłam. Przestałam przynajmniej za nim rozpaczać, bo doszłam do wniosku że to i tak nie ma sensu. Stałam już przy domu Marco. Znów to uciążliwe hasło, które była podstawą do dostania się na posesje. Zapukałam do drzwi. Otworzył mi Gundogan.
- O cześć. Ty to Lisa, ta z którą się poznałem na skypie?
- We własnej osobie - uśmiechnęłam się.
- Miło mi - podał mi rękę. To był przykład porządnego mężczyzny. Nie to co Kevin. - Wchodź.
Weszliśmy do środka. Od razu poszłam do salonu. Marco urzędował w kuchni.
- No witaj kochanie - podeszłam do niego i walnęłam mu sójkę w bok.
- Cześć Lisa - cmoknął mnie w polik. - Zapoznałaś się już z Ilkayem, prawda?
- Milszej osoby jeszcze nie spotkałam - odwróciłam się w stronę Gundogana i puściłam mu oczko. - Jeszcze nikogo nie ma?
- Oprócz nas trójki. Ily przyszedł trochę wcześniej mi pomóc.
- Ilkay gotowałeś z Marco? Ty wiesz, że on dobry jest w te klocki? Świetnie gotuje.
- Widzisz stary, tylko na nią popatrz, teraz prawi mi komplementy, bo jesteśmy sami, a jak będą już wszyscy to będzie robić wszystko żeby mnie ośmieszyć.
- To ci się niezła przyjaciółka trafiła.
- Ilkay bo się zaczerwienię - śmialiśmy się wszyscy. Ponownie ktoś zapukał. Ilkay znów poszedł otworzyć.
- Widzę, że się dogadujecie.
- Sprawia wrażenie sympatycznego człowieka.
- No bo taki jest. Z nim zawsze można pożartować i zwrócić się, jak ma się problem.
- Kevin przyszedł - Ilkay wrócił i nas poinformował. No świetnie, dlaczego nie mógł przyjść na końcu jak wszyscy będą?
- Cześć - rzucił do nas.
- No cześć - odpowiedział mu Marco, a ja dalej milczałam bez słowa.
- Wy się chyba jeszcze nie znacie - zaczął Ilkay - Kevin to jest Lisa, przyjaciółka....
- Zdążyliśmy się już poznać Ilkay - przerwałam mu.
- Naprawdę? Kiedy?
- Wybacz, ale wolę o tym nie mówić - Kevin stał i patrzył się na mnie jakby nie wiadomo co się stało. A ja po prostu się odwróciłam i poszłam do Marco. Ilkay z Kevinem zostali.
- Mówiłem ci dzisiaj coś, prawda?
- Błagam cię. To nie moja wina przecież, nie?
- No w sumie tak, ale bądź rozsądniejsza.
- Ty mi to mówisz? Daj spokój - kolejny dzwonek do drzwi.
- Marco! W ogrodzie ci się pali! - Hummels wleciał z hałasem i zaraz wybiegł z powrotem.
- Co ty pieprzysz? - Marco pobiegł za nimi, z resztą nie tylko Marco, bo my również. W ogrodzie jakimś cudem nie było nikogo oprócz Reusa, reszta gdzieś zniknęła. Nagle zza krzaków wyskoczyli Mats, Thomas i Schmelzer ze szlauchem ogrodowym i w ciągu kilku sekund Marco był cały mokry.
- Ktoś wam kiedyś nie zasadził porządnego kopa w dupę? Zaraz możecie poczuć z jaką siłą Marco Reus kopie piłkę! - wszyscy zwijali się ze śmiechu przed domem. Po chwili pojawiły się też partnerki 3 mężczyzn, Jenny, Karen, Cathy i prawie wszyscy byli już mokrzy. Nagle poczułam, że łapie mnie skurcz, zapewne przez dziecko. Ugięłam się na nogach. Odczułam, że ktoś łapie mnie pod rękę.
- Wszystko w porządku? Może chodź do środka, położysz się. - To był Kevin.
- Nie. Jest ok, to tylko na chwilę.
- Jesteś pewna?
- Tak, możesz mnie puścić. - niestety, skurcze się nasilały. Tym razem mogłam podziękować Grosskreutzowi, że mnie trzymał, bo pewnie dawno bym już upadła.
- Może jednak wejdziesz... - posłuchałam go i poszliśmy razem do salonu. Nikt nic nie zauważył, tacy byli zajęci zabawą. Położyłam się na kanapie.
- Idź do nich. Mi zaraz przejdzie. - próbowałam być miła, ale coś mi nie wychodziło. Przez chwilę nic nie mówił. Nie wiem o czym myślał.
- Przepraszam...
- Za co? Za ten tekst przy naszym pierwszym spotkaniu? Tak rozumiem, jesteś facetem, każdy tak reaguje. Następnym razem po prostu popatrz czy osoba o której masz zamiar mówić, nie znajduje się gdzieś w pobliżu.
- Nie chciałem cię urazić.
- Ok, rozumiem. Po protu stwierdziłeś, że nadaję się na następną laskę którą przelecisz, czyż nie?
- Mylisz się.
- Gdybym się myliła powiedziałbyś inaczej.
- Marco mi powiedział, że przyjdziesz, dał mi komputer i pokazał mi zdjęcia z tobą. Wyglądałaś zupełnie inaczej niż cię opisywał.
- To znaczy jak? - zaciął się na chwilę, a ja nie miałam ochoty dłużej prowadzić z nim rozmowy.
- Ładniej...
- Daj już spokój ok?
- Rozumiem, że nie da się zacząć tej znajomości od nowa?
- Wątpię.
- Jak chcesz. Jak coś się będzie działo z brzuchem to wołaj - powiedział i odszedł. Zostawił mnie z setką dręczących mnie myśli, a pierwszą z nich była ' Może jednak mogłabym dać mu drugą szansę na znajomość? ' Jednak z drugiej strony nie podobało mi się to jak mnie potraktował.


~○~

No to teraz macie rozważanie tego jak dalej potoczy się ich znajomość :) Mam nadzieję że wam się podoba <3 PS dodałam zakładki:
- bohaterowie, możecie dowiedzieć się czegoś więcej o głównych bohaterach, i poznać tych z drugiego planu.
- powiadomienia, jeśli nie informuję was o nowych rozdziałach, wystarczy tam napisać
- twitter, no tu tłumaczyć nie muszę :D

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

4. ' Daruj sobie. Już pampersy od ciebie dostałam. '

Stałam przed domem moich rodziców. Wahałam się. Nie wiedziałam co mam im powiedzieć, jak otworzą mi drzwi. Długo myślałam, czy wejść czy nie. W końcu zapukałam. Czekałam chwilę, a później w drzwiach stanęła moja mama. Jak zwykle młoda, mimo tych 45 lat wyglądała jak nastolatka.
- Lisa!? Dziecko kochane, co tu robisz? Karl, Lisa przyjechała! - krzyknęła przytulając mnie. Stałyśmy w ciszy którą przerwał nadbiegający mój tata.
- Lisa, boże jak my tęskniliśmy.
- Ja też tęskniłam, ja też...
- Sama przyjechałaś? Gdzie James? - no tak, a myślałam, że się wymigam.
- Może wejdźmy do środka... - tata wziął ode mnie walizki i poszliśmy do domu.
Na sam początek poszłam do swojego starego pokoju. Ściany były niebiesko-białe. Jedna z nich, ta biała, była cała obklejona plakatami i zdjęciami BVB, Leverkusen, M'glandbach i Chelsea. Tak, pamiętam, że jeszcze kiedy byłam nastolatką i miałam zły humor, albo chciało mi się płakać, to siadałam na łóżku i patrzyłam się na tą ścianę. To takie głupie, prawda? Ale chyba większość z nas ma swoich idoli którzy zawsze bez względu na wszystko poprawiają nam humor. Tamte czasy... Ile dałbym żeby wrócić do nastoletnich czasów. Mieć zawsze przy sobie Karen i Marco, dniami i nocami rozmawiać o piłce nożnej. W tym momencie spojrzałam na plakaty wiszące w górnym prawym rogu. Widniał na nich Marco. To było takie niesamowite że mój najlepszy przyjaciel grał w moim ulubionym klubie. Kiedy z grubsza ogarnęłam co i jak, w końcu zeszłam na dół. Wiedziałam, że nie obędzie się bez długiej rozmowy. Usiadłam na kanapie obok swojego taty.
- Herbaty, kawy? - mama pytała z kuchni.
- Nie dzięki. - siedzieliśmy jeszcze przez chwilę w ciszy, kiedy przyszła mama usiadła i zaczęła rozmowę.
- Coś się stało, prawda? - zapytała.
- Tak.
- Dlaczego z tobą nie przyjechał? Pokłóciliście się?
- Rozstaliśmy się.
- Co!? Dlaczego?
- Ma kogoś innego.
- Nic nie rozumiem... - moja mama była kompletnie załamana, a tata siedział i się nie odzywał.
- To może zacznę od początku. Od jakiegoś miesiąca nam się nie układa. Ja miałam silne bóle brzucha i wymioty. On mi wmawiał, że to dlatego, że nie chcę znaleźć pracy i być ciągle na jego utrzymaniu, co było nie prawdą. Poszłam do lekarza, zbadałam się. Okazało się, że jestem w drugim miesiącu ciąży. Nie przerywaj mi mamo, daj dokończyć - powiedziałam kiedy zobaczyłam jej minę. - Wracając od lekarza, byłam pewna, że mimo tych sporów, wszystko nam się ułoży i będziemy już ze sobą na zawsze. Niestety, marzenia legły w gruzach. Kiedy mu powiedziałam że jetem w ciąży, on powiedział że nie będzie wychowywał dziecka z osobą której już nie kocha. Chciał mi dać pieniądze na aborcję. Później powiedział mi że kogoś ma. Nie czekałam więcej na nic. Spakowałam się od razu, powiedziałam że po resztę rzeczy przyjedzie firma. Trafiłam na samolot akurat. Następny miałabym dopiero o 23. - trochę ich zatkało. Oby dwoje nie wiedzieli co mają powiedzieć. Pierwszy odezwał się tata.
- A co masz zamiar zrobić z dzieckiem?
- Na pewno nie poddam się aborcji. Będę je wychowywać.
- Nie masz się o co martwić, kochanie. Pomożemy ci z mamą.
- Dziękuję wam. Znajdę pracę i dam sobie radę. Wynajmę jakieś małe mieszkanie i góra tydzień u was posiedzę.
- Nie ma mowy. Zostajesz u nas.
- Dajcie spokój. Nie mam 17 lat. Dam sobie radę. Mam trochę pienię...
- Jeśli ci nie starczy na pewno możesz na nas liczyć.
- Dziękuje ci tato. - przytuliłam się do niego.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, oczywiście bez udziału duchowego mojej mamy. Strasznie była tym wszystkim przejęta. Po jakimś czasie jednak włączyła się do rozmowy. Nie chciałam już dłużej rozmawiać, więc poszłam na górę. Położyłam się. Jedyne co mnie męczyło to, to, że będę musiała tą historię powtarzać jeszcze przynajmniej dwóm osobą w najbliższym czasie. Było źle. Już myślałam, że tego wieczoru nie będę płakać, a jednak. Zegarek wskazywał 22:15. Miałam ochotę gdzieś wyjść, odstresować się. Zapomnieć chodź na chwilę o tym. Nie mogłam do końca życia siedzieć i płakać, prawda kochanie? Mamusia nie będzie płakać do końca życia za twoim tatusiem, który okazał się być totalnym dupkiem. Nie, na pewno nie. Siedziałam tak jeszcze przez chwilę bez ruchu i rozmawiałam do brzucha, gdy nagle usłyszałam dźwięk telefonu. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Marco.
- No mówiłem, że zadzwonię jak wygramy mecz, żeby się pochwalić, to dzwonię. Wejdź na skype. Grosskreutz u mnie jest.
- Nie Marco, nie dzisiaj. - starałam się powstrzymać płacz, ale coś mi nie wychodziło.
- Lisa!? Co się dzieje, dlaczego ty płaczesz?
- Chcieliście, żebym was odwiedziła, to jestem. Dortmundzie witaj, mam nadzieję, że już cię nigdy nie opuszczę. - ostatnie zdanie powiedziałam bardziej do siebie niż do niego.
- Jesteś w Dortmundzie? U rodziców?
- Tak.
- Przyjdę do ciebie.
- Nie, Marco! Jesteś z Kevinem, nie przejmuj się mną.
- Co ty pieprzysz!? Jak ja mam się tobą nie przejmować, jeśli jeszcze wczoraj byłaś w Londynie, dziś jesteś w Dortmundzie i jeszcze płaczesz? Musimy się spotkać i to jeszcze dzisiaj.
- Dobrze, już dobrze. Siedź u siebie. Nie czuję się za dobrze, ale jeśli nalegasz... Nie daleko mam do ciebie, więc będę za jakieś 15 minut.
- Obiecujesz?
- Zamknij się już - rozłączyłam się.
Wyjęłam z walizki bluzę BVB, z tamtego sezonu, którą dostałam od Marco w święta Bożego Narodzenia. Lekko poprawił mi się humor. Uwielbiałam bluzy swoich ukochanych klubów. Zeszłam na dół.
- Gdzieś idziesz? Przecież ty w ciąży jesteś!
- Spokojnie mamo. Idę tylko do Marco. Dzwonił do mnie. Nie obeszło się bez tego, żeby teraz się spotkać. Nie martw się.
- Louise, przesadzasz trochę - tata zwrócił uwagę mamie.
- Własnie mamo. To dopiero drugi miesiąc, nic mi ni będzie. Idę już, wzięłam twoje klucze tato, w razie czego.
- Tylko nie wróć za późno. - mama zdążyła jeszcze powiedzieć za nim wyszłam.
Do Reusa od domu moich rodziców nie było daleko. Kiedy miałam zamiar go odwiedzić nigdy nie jechałam samochodem, zawsze na piechotę. A teraz to tym bardziej. Powietrze zrobi dobrze i mi i dziecku. Gdy już byłam blisko celu, chciałam tylko, żeby u Marco nie było już Kevina. Nie chciałam, żeby i on był w to wszystko zamieszany. Nie poznałam go osobiście, ale bałam się, że może komuś powiedzieć o całym zajściu. Zadzwoniłam domofonem. Tak, Reus, mieszkał w domu, a cała ta posada była praktycznie odizolowana od rzeczywistości. Ciągle kręcili się tam jacyś fotoreporterzy. Cały dom był ogrodzony. Żeby było można się do niego dostać, trzeba było zadzwonić takim specjalnym domofonem, w którym było słychać automatyczny głos kobiety ' Imię i nazwisko '. Jeśli wyświetliło by się na nim ' Złe dane osobowe ' To znaczy, że to jakiś fotoreporter, albo inna osoba prześladująca Marco. Lub był drugi sposób. Wpisywało się kod, którzy znali tylko nie liczni. Pamiętam jak Marco się tu wprowadzał. Pomagałam mu ustawiać wszystkie nazwiska, które były akceptowane i wpisywać to takiego komputerka. Wpisałam szybko hasło. Tak znałam je, miałam ten zaszczyt, być tą jedną z nielicznych. Brama się otworzyła, weszłam do środka. Marco miał taki piękny ogród. W nocy świeciły się lampki które ukazywały tzw. nocne zjawy. Każdy widział co innego. Ja tam zawsze widziałam liczbę 19 i twarz człowieka z dziwną fryzurą. Podeszłam do drzwi. Zanim zapukałam przetarłam jeszcze oczy, żeby nie było widać, że płakałam. Zapukałam. Drzwi otworzył mi Marco.
- Tęskniłem - mocno mnie przytulił.
- Ja bardziej, nie zdajesz sobie z tego sprawy. - staliśmy tak chyba z kilka minut. Brakowało mi go.
- Wejdźmy. Chyba zaczyna padać - objął mnie w pasie i weszliśmy do środka. - Chcesz coś do picia, może coś zjemy?
- Nie dzięki, chodź siadaj, stęskniłam się. - uf, miałam szczęście, Kevina już nie było.
- Ooo, masz bluzę Borussii.
- A no mam - uśmiechnęłam się.
- Jezu, znów będę cię mógł łaskotać, aż się nie posikasz ze śmiechu.
- Daruj sobie. Już pampersy od ciebie dostałam. - momentalnie poprawił mi se humor. Pamiętam to, nie zbyt dobrze to wspominam. Przegrałam w karty, a wygrany miał łaskotać przegranego, do jego tzw. słabego punktu. Niestety, przegrałam, a przez łaskotki Marco, posikałam się ze śmiechu.
- Chcesz mi opowiedzieć co się stało? - od razu uśmiech zniknął z moich ust. - Nie nalegam.
- Przecież i tak i tak w końcu się dowiesz. Im szybciej tym lepiej. Mówiłam wam wtedy, że się nie dogadywaliśmy z Jamesem.
- Jeśli ten dupek coś ci zrobił, to obiecuję tu na oby dwie Borussie, że coś mu zrobię.
- Ogarnij się. Daj mi powiedzieć do końca. I o bólu brzucha też. Nie chciałam was martwić, ale byłam rano na badaniach. Okazało się, że jestem w drugim miesiącu ciąży.
- Będę wujkiem! - świetnie było zobaczyć, że najlepszy przyjaciel cieszy się bardziej z tej wiadomości, niż ojciec dziecka.
- Wracając do domu miałam nadzieję, że wszystko się na nowo ułoży, że nie będziemy się kłócić. Niestety, James powiedział mi, że nie będzie wychowywał tego dziecka, że ma kogoś innego i mnie nie kocha. Powiedział też, że może mi dać pieniądze na aborcje. Spakowałam się i wróciłam tutaj. - jedna łza poleciała.
- Nie płacz kochanie. Zwykły dupek nie zasługuje na ciebie. - położyłam głowę na jego ramie, a on złapał mnie za rękę. - Najważniejsze jest to, że masz taki skarb jak dziecko. Dasz sobie radę, tak? Zawsze byłaś silna przecież. Obiecaj mi tu teraz na Glandbach, Dortmund, Leverkusen i Chelsea, że bez względu na wszystko, będziesz silna i się nie poddasz.
- Obiecuję ci. - cmoknął mnie w polik i przytulił do siebie. Nagle usłyszeliśmy męski głos. Odwróciłam się w stronę schodów, bo z tego miejsca dobiegał. Nie należał do nikogo innego, tylko do Grosskreutza, we własnej osobie. A miałam nadzieję.
- Ej Marco! Ta Lisa to dobra dupa jest. Trochę inaczej ją opisywałeś, ale też niezła. Jak przyjdzie, to nas zapoznasz. Trochę gry nigdy nie zaszkodzi. - cholera, czy ja zawsze musiałam trafiać na jakiegoś idiotę?
- Kevin... - Reus się zawahał. - To chyba nie jest najlepsza pora - kiedy to usłyszał od razu podniósł wzrok od telefonu.
- Yyyyy, to może ja już sobie pójdę - patrzyłam się na niego jakbym chciała go zabić. Bo chciałam.
- Tak, chyba tak... - poczekaliśmy chwilę, aż drzwi się zamkną.
- Ech, Marco, ja to chyba nie mam szczęścia do facetów co?
- Przepraszam cię za niego. Nie chciał cię urazić. Nigdy tak się nie zachowywał. - na pewno...
Od razu było po nim widać, że jest pieprzonym lovelasem i wyrywa pierwszą lepszą laskę.


~ ○ ~

No to macie taki trochę dłuższy rozdział i wątek z Kevinem. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Proszę was o komentarze, bo wydaje mi się, że prolog każdy przeczytał i potem wam już się nie chciało ;c Dziękuje wam za wszystko ♥

środa, 7 sierpnia 2013

3. ' Nie zrobiłem tego specjalnie. '

To chyba jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Nigdy bym nie przypuszczała, że te wymioty i bóle brzucha mogą być spowodowane ciążą. Co prawda James nie chciał dziecka. Ale chyba jednak zmienił zdanie. Zawsze chciałam mieć chłopca, to było jedno z moich największych marzeń. Oby się spełniło. Wyszłam ze szpitala z wielkim uśmiechem na ustach, trzymając się za brzuch. Byłam w tym momencie jedną najszczęśliwszą kobietą na świecie. Ciągle nie mogłam uwierzyć w to co się wydarzyło. Obiecałam Isabelle że zadzwonię jak będzie po wszystkim, ale chciałam żeby pierwszą osobą która się o tym dowie był James. Miałam nadzieję że od tego momentu nasze relacje staną się o tysiąc razy lepsze. Szłam powoli do domu, rozmyślając o wszystkim. Dam mu na imię Severin, zawsze mi się podobało to imię. Albo Gregor, też ładnie. O, nie, Andreas to śliczne imię. A jeśli będzie dziewczynka? To wtedy będzie mieć na imię Catherine. Chociaż Tina też ładnie. Chyba że James będzie chciał angielskie imię. To George albo Tom, dla chłopca, a dla dziewczynki Emma lub Jennifer. Będziemy musieli urządzić nowy pokój. Będzie śliczny. Niebiesko-biały, z dużą ilością dekoracji. Kupimy dużo pluszaków. Zanim się zorientowałam, byłam już przed domem. Wyszłam szybko, położyłam torebkę na komodzie na buty i od razu podreptałam do salonu. Nie zastałam tam Jamesa. Pewnie siedział w gabinecie i pracował. Poszłam tam, a on zapisywał coś na komputerze. Miałam rację. Stałam chwilę w drzwiach i zastanawiałam się od czego zacząć.
- James... - czekałam na jego reakcję. Odwrócił się na krześle i spojrzał na mnie - Jestem w drugim miesiącu ciąży...
Kiedy usłyszał moje słowa wyglądał jakoś dziwnie. Miał strasznie zmieszaną minę. Nie wiedziałam co czuje, ale stawiałam na zakłopotanie.Tylko nie do końca wiedziałam dlaczego. Nastąpiła głucha cisza. Nikt nic nie mówił. James ciągle siedział w tym samym miejscu, ja patrzyłam się na niego i się uśmiechałam, nie to co on.
- Powiedz coś - nie mogłam tak dłużej siedzieć w ciszy.
- Nie możemy mieć tego dziecka. - nie wiedziałam co mam robić. Stałam w tym momencie nie ruchomo. Czułam jak łzy mi napływają do oczu.
- O czym ty mówisz?
- Nie będę go wychowywać. Ja go nie pokocham.
- Dalej... nic nie rozumiem - teraz już płakałam, nie powstrzymywałam się.
- Po prostu nie mogę mieć dziecka z kimś kogo już nie kocham. Tak Lisa, mam kogoś innego. Miałem powiedzieć ci wcześniej ale nie miałem odwagi.
- I co? Uznałeś że to jest najlepszy moment?
- Zbieg okoliczności. Wiem popełniłem błąd że ci wcześniej nie powiedziałem, ale... bałem się.
- A teraz się nie boisz już? - wstał i podszedł do mnie.
- Nie. I tak w końcu musiałbym ci powiedzieć prawdę.
- Zachowujesz się jak typowy nastolatek. Kochasz się w niej, jestem z nią, a później mówisz, że ci się znudziła, że jej nie kochasz, że masz inną. Jak można kochać kogoś, a chwilę później już nie!? - nie panowałam już nad sobą, krzyczałam.
- To nie tak - spuścił wzrok - Przestałaś mi dawać tego co pragnąłem.
- Tylko seks się dla ciebie liczy? Byliśmy razem 5 lat!
- Nie, nie tylko. Przestaliśmy razem wychodzić. Nie okazywałaś mi uczuć, zrobiłaś się oschła.
- Ja!? Do cholery czy to ja siedziałam całe dnie w pracy, wracałam wieczorem i mówiłam że jestem zmęczona i nawet nie rozmawiałam? Zastanów się.
- Teraz to i tak nie ma znaczenia...
- Nie ma znaczenia? Wszystko ma znacznie. Zdradziłeś mnie! I kiedy się dowiedziałeś że jestem w ciąży postanowiłeś mnie porzucić. Nie masz serca - wyszeptałam.
- Nie zrobiłem tego specjalnie.
- No nie, zdradziłeś mnie przez przypadek. Jak ty sobie to wyobrażasz? Urodzę dziecko, będzie starsze, przyjdzie do mnie i się zapyta ' Mamusiu, a dlaczego nie ma z nami tatusia? ' A ja mu odpowiem ' Wiesz, kochanie, tatuś, kiedy dowiedział się, że mamusia będzie ciebie miała to powiedział że ma inną kobietę i nie chce już żyć więcej z mamusią. ' Jesteś skończonym dupkiem. - uderzałam go pięściami w klatkę piersiową.
- Przestań - złapał mnie za nadgarstki - Nie wiem co zrobisz. Mogę ci dać pieniądze na aborcję. - myślałam że go tam zabije.
- Jesteś nienormalny! - krzyczałam - Nie chcesz tego dziecka to nie! Mogłeś wcześniej o tym myśleć! Nie miałabym serca gdybym miała zabić własne dziecko! Nienawidzę cię! - Spoliczkowałam go.
Nie prowadziłam z nim dalszej rozmowy. Szybko pobiegłam do sypialni, sięgnęłam po walizki i zaczęłam się pakować. Wrzucałam wszystko po kolei. Poszłam jeszcze do łazienki po kosmetyki. Wróciłam do sypialni, spojrzałam ostatni raz na nasze wspólne zdjęcie. Dlaczego nie było dla nas miejsca w przyszłości? Wzięłam wszystkie walizki, zeszłam na dol i zabrałam laptopa z salonu, po czym wrzuciłam niestarannie buty do jednej z walizki.
- Gdzie pójdziesz?
- Wszędzie byle tylko dłużej nie spędzać z tobą czasu. - szczerze mówiąc nigdy nie widziałam siebie w taki stanie. Ryczałam, bo płakałam to za mało powiedziane.
- I co zrobisz? - zignorowałam go.
- Po resztę rzeczy przyjedzie biuro od przeprowadzek. Nigdy więcej nie dzwoń, nie pisz i nie szukaj mnie. Z nami koniec na zawsze. Załóżmy, że ja nie znam ciebie, ty nie znasz mnie. Pomyśl, że ja dla ciebie nie istnieje. Mam nadzieję że ułożysz sobie życie - szkoda że ja go sobie nie mogłam ułożyć. Sięgnęłam jeszcze po torebkę i wyszłam z mieszkania. Zadzwoniłam po taksówkę. Czekałam chwilę przed mieszkanie na nim przyjedzie. Nie wiem dlaczego Bóg mnie tak ukarał. Nigdy bym się nie spodziewała tego po Jamesie. Nie rozumiem jak po pięciu latach można się tak zachować.
Taksówka przyjechała. Wsiadłam, a moim następnym celem było lotnisko. Nie mogła dłużej tutaj siedzieć. Nie teraz. Były dwa miejsca, gdzie mogłabym pojechać, Dortmund i Wiedeń. Wiedziałam, że tak czy tak wybiorę Dortmund. Kiedy dojechaliśmy na miejsce zapłaciłam taksówkarzowi, on jeszcze pomógł mi zanieść walizki. Od razu spojrzałam na rozkład lotów. Była 16:15. Lot do Dortmundu był na 17:00, czyli za 15 minut odprawa. Może uda mi się jakiś bilet załapać. Jak nie to czekam na najbliższy.
- Dzień Dobry - podeszłam do kasy.
- Dzień Dobry - pani w kasie miło się uśmiechnęło co w jednej setnej poprawiło mi humor.
- Są jeszcze bilety do Dortmundu?
- Ma pani szczęście, zostały ostatnie dwa.
- To jeden poproszę. - zapłaciłam, podziękowałam i odeszłam.
Zostawiłam walizki i wyszłam jeszcze na zewnątrz żeby ochłonąć. Spojrzałam po raz ostatni na Londyn. W ułamku sekundy wszystkie wspomniała wróciły. Znów to samo. Płacz... To bolało, nie mogłam tak po prostu stać i patrzeć. Nasze wspólne mecze. Wszystkie zdobyte koszulki. Walentynki w tamtym roku. Nasze zapoznanie.
Więc tak zakończyła się moja przygoda z Londynem...


~○~

No to macie :) Wiem, wiem pokomplikowało się :D Pewnie nie możecie się doczekać wątku z Kevinem, mogę wam jedynie powiedzieć, że pojawi się albo w 4 albo w 5 rozdziale i później będzie już przez cały czas :) Proszę o komentarze <3 Miłego czytania ♥

niedziela, 4 sierpnia 2013

2. ' Lisa spójrz prawdzie w oczy, zobacz jak on cię traktuje '

- Znów udajesz, bo nie chcesz szukać pracy? Nie będziesz do końca życia tylko na moim utrzymaniu.
- Ja nie udaje James. Nie wiem co mi jest. Wymiotuję od tygodnia, jak nie lepiej. Ciągle mi jest słabo. Tak trudno to zrozumieć?
- Tak trudno. Bo jeśli naprawdę by ci coś było to byś już dawno poszła do lekarza.
- Tak się składa, że mam dziś wizytę na czternastą. Może że mną pójdziesz?
- A co? Sama rady sobie nie dasz? Dzieckiem jesteś. Weź mój samochód i jedź sobie. Ja mam dużo pracy.
- Ciągle pracujesz...
- Przecież ktoś musi cię utrzymywać.
- Nie liczysz się z moim zdaniem. Ignorujesz mnie. Postępujesz tak jak by ci już na mnie nie zależało.
- Daj spokój, jedź do tego lekarza. Ja wracam do pracy - jedyne co mógł powiedzieć, prawda?
I tak było już zawsze. Kiedy tylko poruszałam temat naszego związku była odpowiedź ' Muszę pracować ' ' Idę do pracy ' ' Daj sobie spokój. Ale jak do cholery miałam dać sobie spokój, no jak? On zachowywał się ciągle jakby praca była dla niego ważniejsza ode mnie. Nie wiedziałam dlaczego tak się zachowywał. W najgorszym wypadku było to związane ze zdradą, ale... Nie to nie możliwe. Po pięciu latach nie mógłby mi tego zrobić. Musiałam trochę ochłonąć wzięłam do ręki torebkę i wyszłam z domu. Była godzina dwunasta. Zostało mi jeszcze dużo czasu do wizyty u lekarza. Błądziłam bez celu po Londynie. Miałam ochotę się rozpłakać i uciec gdzieś daleko. Bardzo daleko. W pewnym momencie przyszło mi na myśl żeby nawet wyrwać się od tego i pojechać na kilka dni Dortmundu, ale od razu odeszła ode mnie ta myśl kiedy przypomniałam sobie że ciągle jestem bez pracy. W tym momencie to to był największy problem tego że nie mogłam pojechać do rodzinnego miasta. Już nie to że James nie lubił tam jeździć. Miałam ogromną potrzebę żeby zadzwonić do kogoś i się wyżalić. Pierwszą osobą która przyszła mi na myśl była moja siostra. Tak miałam siostrę, Isabelle. Była ode mnie o trzy lata starsza. Mieszkała w Austrii, we Wiedniu. Rzadko ja odwiedzałam. Częściej widziałyśmy się w domu rodzinnym. Jej mąż - Manuel miał obecnie 30 lat. Mają dwójkę dzieci. Dwóch chłopców, Oliver  i Julian. Oliver ma 4 latka a Julian 2. Bez zastanowienia wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Isabelle.
- Halo?
-Cześć kochanie!
-Lisa! Dawno nie gadałyśmy. Co słychać? - tak, zdecydowanie zaniedbałam w ostatnim czasie najbliższych.
- A w porządku - skłamałam, nie wiem dlaczego - A co u was?
- Świetnie. Wczoraj zarezerwowaliśmy wyjazd i 3 sierpnia wyjeżdżamy do Sydney.
- No no, powodzi wam się - aż się uśmiechnęłam.
- A co u ciebie i Jamesa?
- Ech... - wstrzymałam się na chwilę - krótko mówiąc, fatalnie.
- Co!? Co się dzieje?
- Nie dogadujemy się już od jakiegoś miesiąca. On ciągle pracuje, ja szukam pracy gdzie przyjmą mnie na stałe. Ma pretensje do wszystkich i wszystkiego co go otacza. Jest nerwowy. W ogóle mnie nie słucha. Nie wiem o co mu chodzi. Bella, ja już tak nie mogę. Z jakąś godzinę temu wyszłam w domu bo miałam tego dosyć.
- Biedactwo... Wiedziałam od początku że ten idiota na ciebie nie zasługuje.
- Nie mów tak. Kocham go przecież.
- Lisa spójrz prawdzie w oczy, zobacz jak on cię traktuje. W dupie ma to co czujesz. Najważniejszy jest tylko on. Prawnik zasrany. Kiedy wy ostatni raz byliście na jakiś wakacjach? Kiedy byliście gdzieś razem oprócz świąt w Dortmundzie, czy u niego w rodzinie. - niestety, ale miała rację.
- Nie wiem co mam robić.
- Odpocznij od niego. Wyjedź, pokaż mu że ty też możesz być nieosiągalna i ukryta.
- A praca?
- Na razie daj sobie spokój z pracą. Masz kupę czasu.
- Muszę się zastanowić. Dzięki Bella pomogła mi.
- Nie ma problemu. Siostrze zawsze do usług.
- No dobra opowiadaj co u młodych słychać.
- Szaleją! Nie można ich z oczu spuścić bo od razu gdzieś się gubią. Julian tak szybko raczkuje że nikt go dogonić nie może. Co prawda zaczyna chodzić ale i tak woli raczkować. A Oliver rozrabia jak jego tatuś. Wrodzili się do siebie. - zaczęłyśmy się śmiać.
- Pozdrów ode mnie Manuela.
- Pewnie, jak tylko wróci z pracy. - językoznawca, wykłada na uczelni.
Rozmawiałyśmy cały czasy. O domu, rodzinie, o wszystkim dosłownie. Zdążyłam obejść park w około i ruszyłam w stronę szpitala w dość szybkim tempie, żeby się nie spóźnić. W trakcie spaceru powiedziałam Isabelle co mi się dzieje.
- Nie wygląda to za dobrze, ale nie przejmuj się na zapas, masz już dużo problemów na głowie.
- Tylko proszę cię, póki nic nie wiadomo, nie mów nikomu, dobrze?
- Ok, dochowam tajemnicy.
- Muszę kończyć - powiedziałam kiedy weszłam do szpitala - Za 10 minut mam badania.
- Daj znać jak będzie już coś wiadomo.
- Ok. Trzymaj się siostra.
- Pa. - rozłączyłam się i usiadłam na krześle przy drzwiach z numerem 19. Miałam tylko nadzieję, że dziś się wszystko wyjaśni i żadne inne badania nie będą mi potrzebne.
- Lisa Bochmann - zobaczyłam lekarkę stojącą w drzwiach, która wymawiała moje nazwisko. Wstałam, podeszłam do drzwi i razem z panią doktor weszłam do sali lekarskiej. Usiadłam na krześle przy biurku.
- Dzień Dobry.
- No witaj - uśmiechnęła się, z moją lekarką znamy się bardo dobrze. Zawsze jak coś mi się dzieje to do niej przychodzę. - Co tym razem się dzieje?
- Od jakiegoś miesiąc mam ciągłe bóle brzucha, wymiotuję...
- Niech się pani się tam - wskazała ręką łóżko lekarskie obok którego stał sprzęt do USG.
Zrobiłam tak jak mi powiedziała. Podeszła do mnie, nałożyła mi żel na brzuch wzięła sprzęt do ręki i zaczęła nim jeździć po mim brzuchu i jego okolicach.
- Mam dla pani bardzo dobrą wiadomość - uśmiechała się, a ja nie wiedziałam co może być dobrego w bólu brzucha i ciągłych wymiotach.
- Tak?
- Jest pani w drugim miesiącu ciąży...


~○~

No to się doczekaliście :) Niektórzy z was podejrzewali już co się dzieje, spostrzegawczy jesteście :D Mam nadzieję, że wam się spodoba tan rozdział i zachęci do dalszego czytania <3 Proszę o komentarze, dotyczące nowego rozdziału i wyglądu bloga :D 

piątek, 2 sierpnia 2013

1. ' Oczy miał jak Özil. '

Dzień jak co dzień. Kiedy się obudziłam Jamesa nie było już w domu. Miał trudną pracę. Był mecenasem, miał dużo klientów i często brał udział w sprawach sądowych. On skończył studia dwa lata temu. Ja natomiast dopiero miesiąc temu. Ciągle szukam pracy, gdzie mogłabym porządnie zarobić, a nie pstryknąć trochę zdjęć i dostać za to kilka funtów. Tak, skończyłam studia fotografa, jednak nie takiego zwykłego, bo fotografa sportowego. Od dawna pasjonowałam się sportem. Najlepszą pracą byłoby zatrudnić się w jakimś klubie i dla niego pracować. Ale wiadomo, to nie takie proste. Będzie trzeba szukać. Spojrzałam na koszulkę Chelsea z nazwiskiem Mata i numerem 10, która wisiała w dużej ramce nad łóżkiem. To tylko jedna z kilkunastu. Miałam tak duże szczęście że kilka razy na meczach Chelsea, chłopaki rzucali koszulki i udało się mi albo Jamesowi złapać. A może w Chelsea udałoby mi się coś osiągnąć? Bardzo w to wątpię, ale trzeba będzie poszperać w internecie. Ogarnęłam się, zeszłam na dół i wypiłam kawę. Postanowiłam, że otworzę laptopa i poszukam jakiś informacji o pracy. Zanim zdążyłam cokolwiek zobaczyć, na ekranie pojawiło mi się okienko skype z konferencją Karen i Marco.
- Lisa! - krzyknęli oby dwoje.
- Dawno nie gadaliśmy - powiedziała Karen.
- Przepraszam was. Ostatnio trochę się komplikuje.
- Co się dzieje?
- Od miesiąca nie układa mi się z Jamesem, a oprócz tego ciągle szukam stałej pracy.
- Jak to? Co się dzieje? - dopytywał się Marco.
- Nie wiem. Ciągle się kłócimy, nie możemy znaleźć wspólnego języka. No ale cóż. W żadnym związku nie jest idealnie. A co u was słychać?
- Świetnie. Ja znalazłam pracę. Mamy genialnego szefa, nie czepia się, zawsze pogoda jak mamy problem. Tylko czasem Thomasowi wydaje się to być podejrzane.
- No to porządnie. A co u ciebie Marco?
- Właśnie Reusy, może ty w końcu sobie kogoś znajdziesz?
- A co? Na razie nie potrzebuje nikogo. Ogólnie wszystko gra. Lecimy jak burza. Wygraliśmy Super Puchar Niemiec. Oby tak dalej.
- Widziałam, ładnie graliście. Mam nadzieję że wygracie Bundeslige... No albo wy, albo Bayer - uśmiechnęłam się.
- Lisa, kiedy nas odwiedzisz? Ostatni raz byłaś w Dortmundzie w grudniu. - niestety, prawda czasem boli.
- Tak wiem, tęsknię za wami, ale rozumiesz. Teraz jeszcze jak pracę zdobędę to będę jeszcze rzadziej. A z resztą przecież wiesz że James nie lubi Dortmundu.
- James, James, przecież nie tylko on jest w twoim życiu.
- Owszem, ale...
- Masz też nas i rodziców.
- Wiem. Błagam, postarajcie się mnie zrozumieć. - nagle poczułam, że robi mi się nie dobrze. - Czekajcie, nie dobrze mi, muszę iść do kibla. - pobiegłam szybko do toalety, nachyliłam się i zwymiotowałam.
Nie wiedziałam co się dzieje. To już któryś raz się zdarza, więc na pewno nie jest to zatrucie. Powinnam chyba udać się do lekarza. Ciągle bolał mnie brzuch, głowa i chodziłam zdenerwowana. Tak zdecydowanie potrzebna mi była wizyta lekarza. Wróciłam powoli do pokoju i od razu usłyszałam zmartwiony głos Marco.
- A jeśli coś jej jest poważniejszego?
- Nie martw się Marco, zapewniam cię, że czuję się świetnie. Na pewno nic mi nie jest.
- Ale ty wymiotowałaś przed chwilą. Zatrułaś się?
- Możliwe - nie chciałam im mówić, że to się często powtarza. Dobrze wiem, że bardzo się o mnie martwią i nie obyłoby się bez ciągłych telefonów i pytania jak się czuję.
- Idź do lekarza.
- Boże, czy nigdy wam się nie zdarzyło rzygać? Dajcie spokój, to normalne. Zmieńmy temat. Lisa powiedź jak wam się z Thomasem układa?
- Myślę, że bardzo dobrze.
- Czyli nie muszę interweniować? - zaśmiałam się, lubiliśmy żartować z naszych związków.
- Marco za ciebie interweniuje. Byli wczoraj razem na piwie.
- No proszę, takie rzeczy dzieją się, a mnie tam nie ma.
- Mogłabyś się wsadzić w samolot i przyjechać.
- To już do was lecę!
- Ale wiesz, naprawdę, strasznie tęsknimy.
- A myślisz, że ja nie? A może wy do mnie wpadniecie, co?
- U mnie to nie realne, no chyba, że będzie jakiś sparing albo inny mecz z którymś londyńskim klubem.
- U mnie też. Wiesz, że nowa praca, to nowe obowiązki.
- A do mnie pretensje mają.
- Ej, Lisa, jak to jest, że my się już tyle znamy, a ja nigdy nie poznałem cię z chłopakami z BVB?
- Może dlatego, że w Borussii grasz dopiero półtora sezonu, a ja wyjechałam 5 lat temu? - Karen zaczęła się śmiać.
- Pozdrawiam Marco, masz genialną inteligencje.
- Oj spadaj, mało spałem w nocy.
- No tak, po klubach się szlajasz to nie wątpię.
- Po jakich klubach? - mocno się zdziwiłam.
- Jezu, Karen, dwa razy byłem i już mega afera. Widział mnie ktoś? Nie. Zrobili mi zdjęcia? Nie. Więc po co masz pretensje?
- Czy ja coś mówię? Przyjaźnimy się więc chcę cię poinformować, że jesteś piłkarzem i w twoim przypadku takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Nie dawno miałeś urlop, jeszcze się nie nabawiłeś?
- Może zacznijmy od tego, po co tam chodzisz. - wtrąciłam się.
- Tak sobie poszedłem.
- Czyli nie szukasz nikogo na stałe, wolisz przelotnie? - zaczęłam się śmiać.
- Bardzo śmieszne.
- Lisa, ja się o niego martwię, a ty sobie żartujesz.
- Daj spokój Karen, jutro do nas zadzwoni i powie, że mu się znudziło, teraz woli jeździć tirami. - w tym momencie każdy zaczął się śmiać, bez wyjątku.
- Jutro prędzej zadzwonię zadzwonię i się meczem pochwalę.
- No tak, jutro sparing. Przez ten cały stres ciągle zapominam o waszych meczach.
- Powinnaś odpocząć.
- I chyba tak zrobię, chociaż, przez to szukanie pracy coś mi nie wychodzi.
- Marco! Za 10 minut mamy trening. Rusz to dupsko i chodź, bo znów się spóźnimy - męski głos dochodził z daleka. Nie mogłam skojarzyć, do którego z piłkarzy Borussii należał.
- Cicho bądź i chodź tu. Gadam z Lisą i Karen.
- Z którą Lisą? - mężczyzna podszedł do komputera. Od razu go rozpoznałam, nie miałam z tym problemu, w końcu kochałam BVB. Był to Ilkay Gundogan, pomocnik Borussii.
- Cześć Karen. - rzucił w jej stronę szybko odpowiedziała. Znali się, w końcu przyjaźń z Marco, nie kończy się tylko na znajomości z nim samym.
- A ciebie chyba nie znam. Ilkay Gundogan, miło mi. - uśmiechnął się i mi pomachał.
- Ja za to ciebie znam bardzo dobrze. Lisa Bochmann, mi również.
- Znasz mnie? - był zaskoczony.
- No wydaje mi się, że tak, w końcu grasz w Borussii Dortmund, w jednym z moich ulubionych klubów.
- Lubisz Borussię Dortmund? - teraz to już w ogóle. Oczy miał jak Özil.
- No właściwie to kocham.
- Lisa, nie przejmuj się nim. Jak o mnie się dowiedział, że lubię piłkę nożną, było to samo. - zaśmiała się.
Nie znałam go od tej strony. No tak, Karen też kochała nogę od dziecka. W podstawówce chodziłyśmy razem we trójkę z Marco po szkole na boisko i reszta zawsze się zastanawiała z którą z nas Marco chodzi. Karen od dziecka kibicowała rzecz jasna Borussii, jak wszyscy w Dortmundzie, ale również kochała bardzo i dalej kocha Malagę, Hannover i AC Milan.
- Marco trening! - Ilkay ciągle czekał na Marco.
- Dobra dziewczyny, bo ten o to pan truje dupę żeby iść na trening także muszę się zbierać. Jutro pogadamy. Trzymajcie się.
- Pa! - powiedziałyśmy razem i Reus się rozłączył. Poczułam, że po raz kolejny w ciągu godziny chce mi się wymiotować.
- Karen, będę się zwijać, muszę jeszcze jakieś zakupy zrobić, no rozumiesz... - wymyśliłam coś na szybko, byle tylko nie wyjawić, że znów muszę iść do toalety.
- Ok, na razie słońce.
- Pa kochanie. - rozłączyłam się i od razu pobiegłam do łazienki.
 Zwymiotowałam, dziś już drugi raz. Wczoraj przez cały dzień wymiotowałam tylko dwa razy, a dziś, ledwo dzień się zaczął a wyrównałam wynik. Po wszystkim poszłam do salonu i położyłam się na kanapie. Chyba jednak ostatnim rozwiązaniem został lekarz...


~○~

Takim oto sposobem napisałam dla was pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że was zaciekawi i będziecie czytać dalej. Bardzo was proszę o komentarze, a jeśli chcecie otrzymywać powiadomienia o kolejnych rozdziałach napiszcie do mnie na twitterze :) @mygrosskreutz